Pili przez dwie noce. Na północy
panowała bowiem trzydniówka, czyli możliwość świętowania trzech dni przed
rozpoczęciem ważniejszych urzędów. W ten sposób Galthar miał okazję poznać
swoich przyszłych kompanów z Rady.
Lubił wino, jednak nie pił go nigdy zbyt wiele, (na pewno
nie tyle, żeby stracić pamięć). Sytuacje, które doświadczył pamiętał jak przez
mgłę. W jego wspomnieniach przewijały się twarze Lordów z Perhange, piersi
kobiet, wiele pucharów wina, a także nieustanny ból głowy i brzucha. Ten czas nieopamiętanego pijaństwa był na
swój sposób pięknym czasem. Pozwolił mu zupełnie zapomnieć o otaczających go
problemach, tak tych z przeszłości, jak i tych, które dopiero miały nadejść.
Alkohol, który przyswoił kompletnie wymazał w nim wyrzuty sumienia, które w
sobie (choć bardzo głęboko) trzymał. Pewność siebie, którą zyskał po spożyciu
pozwoliła mu wyżalić się niektórym, często przypadkowym, osobom, czego
nieświadomie potrzebował. Od dwóch lat na wygnaniu nie mógł z nikim szczerze porozmawiać,
(a o swoich problemach to już w ogóle).
Poznał wiele osób, historii,
sposobów zarządzania i zwyczajach życia Radnego. Jednak niewiele z tych rzeczy
mógł połączyć do kupy. Przewinęło się tyle nowych twarzy i przyswoił tyle
nowych informacji, że nie sposób było wszystkiego do siebie dopasować, a wino
tylko to utrudniało.
Tak czy siak był zadowolony z
tego, że wybrał pierwszą opcję, a Lordowie z Rady wcale nie wydawali się mniej
szczęśliwi od niego. Został przez nich bardzo ciepło przyjęty i usłyszał wiele
miłych, często budujących słów, które pozwalały mu spojrzeć na siebie zupełnie
z innej strony.
W ten sposób uwierzył w swoje
nowe ja. Uwierzył, że naprawdę może przyczynić się do pozytywnego rozwoju tego
miasta. Uwierzył, że dzięki swojemu sprytowi i inteligencji będzie mógł pomóc
Najwyższemu rządzić dobrze. I szczerze, nie mógł doczekać się już swojego
pierwszego dnia w Radzie. Naprawdę przejął się swoją nową rolą i postanowił już
nigdy nie schodzić na ścieżkę zła. Za punkt honoru postanowił poprawić sytuację ekonomiczną w
mieście, aby ludzie więcej nie musieli kraść. Nie chciał już, żeby kolejne
osoby wstąpiły na drogę, na którą on wstąpił za młodu. Wtedy uważał to za
ekscytujące, ale teraz, kiedy dłużej o tym pomyślał i stanął ze swoją osobą w prawdzie
doszedł do wniosku, że było to głupie podejście.
Te wszystkie przemyślenia snuł
trzeciego dnia od przysięgi, kiedy obudził się w swoim lordowskim łożu, w
nowej, kamiennej komnacie.
Brak witamin w organizmie, po
spożyciu alkoholu sprawiał, że nie mógł spać zbyt długo, więc przez godziny po
prostu leżał rozmyślając.
Miał jeszcze cały dzień na
odpoczynek. Przy jego łożu stał postawiony wcześniej przez służącą dzban z
wodą, która miała pomóc mu dojść do siebie. Pił ją już od paru godzin i
faktycznie jego stan coraz bardziej się polepszał.
Mimo bólu brzucha i uczucia wirowania głowy czuł się
naprawdę dobrze.
Niedługo po
południu postanowił opuścić swój pokój. Po łagodnym obiedzie, który spożył we
Wspólnej Jadalni godzinami spacerował po zamku (już bez opieki strażników)
poznając jego zakamarki. Odwiedził prawie wszystkie Sale dowiadując się gdzie
będzie urzędował przez następny czas. Zaszedł do biblioteki, której zawartość
wielce go fascynowała i zastanawiał się, czy w wielkim składzie książek znalazłby
coś o łotrach, złodziejach i włamaniach. Myślał także o historii skarbca
Najwyższego. Na poznanie tych dzieł
będzie jeszcze mnóstwo okazji – myślał podniecony.
Przeszedł się także przez mury zamkowe spotykając po drodze świeżo
poznane twarze, które pozdrawiały go z ciepłymi uśmiechami. Następnie powrócił
do komnaty i kładąc się na łóżku rozmyślał o swojej nowej pracy.
Niedługo po tym, jak zaszło
słońce do jego drzwi zapukała służąca.
- Rada spożywa
kolację obiad w Sali Spotkań Rady – powiedziała z uśmiechem piękna, młoda
dziewczyna.
- Czy jest
wymagane, żebym się pojawił? - zapytał przeciągając się błogo. Według prawa
dopiero od jutra miał stać się prawdziwym Radnym.
- Tak –
kiwnęła głową – Rada kazała przekazać, że chce tylko poznać jej nowego członka,
wiec nie ma czego się bać…
- W porządku.
Będę.
Uśmiechnął się
do niej, a ona odpowiedziała tym samym.
- Czegoś
jeszcze trzeba? – spytała.
Rozejrzał się
po pokoju, po czym pokręcił głową.
- W porządku –
ukłoniła się, uśmiechnęła się po raz kolejny i opuściła jego komnatę.
Galthar
odetchnął głęboko i przetarł twarz rękoma.
No to zaczynam – pomyślał nadal
podekscytowany.
Wyszedł z
komnaty a przed drzwiami spotkał strażników, którzy z wielką uprzejmością
zaproponowali, że odprowadzą go do jadalni.
Wiedział, że
władca nie ufa mu do końca - I bardzo
mądrze! – ale nic sobie z tego nie robił. Stwierdził, że zaufanie zdobędzie
z czasem.
Lord Edric
Stary nie jadał z Radnymi. Okazało się, że niezbyt lubił towarzystwo swych
doradców i większość czasu spędzał w samotności, lub na długich audiencjach w
Długiej Sali. Galthara szczególnie to nie martwiło. Jak dotąd władca nie
sprawiał wrażenia aż tak sympatycznego, żeby tęsknić za jego osobą.
Tak więc gdy
został zaprowadzony do Jadalni – nisko sklepionej komnaty z czterema kolumnami
i wielkim stołem na środku – nie czuł zmartwienia. Czuł się dziwnie, to prawda,
ale na swój sposób był szczęśliwy. Był to jego pierwszy dzień na tym
stanowisku.
Przy stole siedzieli już Lordowie
z Rady, których zdążył poznać w ciągu dwóch pijackich nocy (powinien pamiętać
ich imiona, ale… alkohol). Wśród nich miejsce zajmował także Ser Ellan Trew,
nieszczęście chciało, że jedyne wolne krzesło pozostało naprzeciw niego,
zupełnie na końcu stołu.
Galthar
postanowił się tym nie przejmować. Ukłonił się Radnym, po czym, nie patrząc na
morderczy wyraz twarzy usiadł, vis a vis Dowódcy Straży.
Ich spojrzenia
spotkały się i Galthar szybko odwrócił wzrok. Skierował głowę w lewą stronę i
natrafił na twarz uśmiechniętego Radnego.
- I jak się
macie, Lordzie? – zapytał go uprzejmie mężczyzna.
- Wyśmienicie
– odparł wyprostowując się, aby zobaczyć, czy jedzenie już nadciąga. Był obrzydliwie
głodny. – Długo trzeba będzie czekać?
- Pośpiech –
zauważył człowiek z rubasznym uśmieszkiem.
- Nie mogę się
doczekać, aby już służyć miastu – zaśmiał się – oczekiwanie na jedzenie tylko
to opóźnia.
- Z pewnością?
– wtrącił Ser Ellan Trew – Myślałem, że przyjąłeś tą posadę tylko ze względu na
pensję.
Galtharowi nie
spodobało się to ubliżenie. Skierował wzrok w jego stronę.
- Wiem, że
niektórym ciężko jest to sobie wyobrazić, ale pieniądze to nie wszystko, Ser.
Na Dowódcę
Straży ta zaczepka nie podziałała.
- Jestem
ciekawy jak długo się utrzymasz – rzekł spokojnym głosem. – Sądzę, że liczbę
łatwiej byłoby podawać w godzinach, niż dniach.
Galthar
zerknął na pozostałych Radnych przy stole. Wszyscy wydawali się przysłuchiwać
ich rozmowie, lecz gdy zauważyli jego spojrzenie szybko wrócili do własnych
rozmów.
Jedzenie
wjechało.
- Zawsze byłem
znany z wytrwałości i nieustępliwości – odpowiedział Galthar podczas gdy
służący kładli między nich talerze z ciepłymi daniami – myślę, że to się nie zmieniło.
- Ale nie
jesteś pewien – zauważył, łapczywie łapiąc za półmisek z szynkami - Dwa lata to
przecież kupa czasu, czyż nie? Jak to wygnanie zadziałało na Ciebie?
- Nienajgorzej
– odparł chłodno rozglądając się za czymś lekkostrawnym. Wziął do ręki półmisek
z parującymi wesoło smażonymi ziemniakami.
- Może
opowiesz o tym na forum? – Ser Ellan się uśmiechnął – Lordowie z Rady chętnie
usłyszą jakie przez dwa lata zyskałeś umiejętności, aby nagle sprawdzić się w
Radzie Miasta.
Galthar poczuł
pot na rękach. Przetarł je i wbił wzrok w pusty talerz przed sobą myśląc nad
odpowiedzią.
- No proszę –
zachęcił go Ser Ellan.
- O moich
specjalnościach niedługo się przekonacie – odrzekł w końcu podnosząc głowę i
sięgając jednak po mięso – nie będę chwalił się przy stole. Może Ty, Ser,
wprowadzisz mnie trochę w labirynty życia Radnego?
Nagle pojawił
się przy nich karzeł. Stał przy końcu stołu i machał do służących rękami, aby
przynieśli mu specjalnie podwyższone krzesło i nakrycie. Gdy tak się stało
usiadł po prawej ręce Galthara na samym szczycie blatu.
- Pumbernill –
przedstawił się Galtharowi skrzeczącym głosem wymieniając uściski dłoni – Ser
Ellanie, zapoznałeś się już z naszym nowym przyjacielem? Ja nie mogłem się
doczekać, żeby wymienić z nim parę zdań.
- Tak,
rozmawiamy…
Karzeł
zmierzył Galthara mrużąc oczy.
- Jak nastroje
przed dołączeniem do Rady?
-
Nienajgorsze… - odparł bezpiecznie.
- Ja uwielbiam
te robotę – poinformował - Chociaż powiem szczerze, że ciężko tu cokolwiek
zmienić. Co myślisz o Lordzie Edriku?
Niespodziewane
i bezpośrednie pytanie zaskoczyło Galthara. Zawahał się i postanowił
odpowiedzieć wariantem uprzejmym.
- To dobry
władca. Był dla mnie bardzo łaskawy, co bardzo sobie cenię.
- Tak –
Pumbernill kiwnął głową – to rzeczywiście dobry władca – spojrzał na Ser Ellana
– A co Ty na to, Ser?
- Nie mógłbym
wyobrazić sobie lepszego – rzekł –
zastanawiają mnie tylko decyzje o dołączania robaków do Rady.
Karzeł
błyskawicznie zwrócił wzrok na Galthara.
- Właśnie. Nie
wstyd Ci?
Galthar szybko
zamrugał, próbując nie patrzeć mu w oczy.
- To znaczy…
Przeszedłem wewnętrzną…
- Tak, to już
słyszeliśmy – przerwał mu człowieczek skrzeczącym głosem – Ale teraz rozmawiamy
szczerze i prywatnie. Nikt już nie pozbawi Cię roboty, Lordzie… proszę,
przypomnij mi imię?
- Galthar.
- Rozmawiasz
teraz ze swoimi nowymi przyjaciółmi, Lordzie Galtharze. Jeżeli chcesz, aby
ufano Tobie musisz najpierw zacząć ufać innym – zrobił drobną przerwę – A
zatem?
Nie wiedział
co powiedzieć. Karzeł nie wydawał się osobą, której można było powiedzieć
wszystko, szczerze i klarownie.
- Postaram się
zrobić to co umiem najlepiej, żeby poprawić sytuację ekonomiczną – zapewnił
Galthar, zmieniając temat.
- Masz w ogóle
trochę pojęcia o gospodarce i polityce? – zapytał Pumbernill splatając palce i
wpatrując się w niego – Nie chciałbym oceniać po wyglądzie, ale… - spojrzał na
jego czarny płaszcz - No, ten strój godny Lorda raczej nie jest.
Galthar
zawstydził się nieco.
Rzeczy, które
miał przy sobie były tymi samymi, które ubierał na misję do skarbca dwa dni
wcześniej. W Perhange i na całej północy nawet w późno letnie miesiące było
dość zimno, dlatego miał na sobie warstwy ubrań. W zasadzie były to jego jedyny
strój w całym dobytku: Czarna, sprana,
wygnieciona, jedwabna koszula, na to cienka, niezbyt ciężka kolczuga, (w razie
jakiegoś niespodziewanego dźgnięcia sztyletem), to wszystko było skryte pod
czarną, zapinaną na guziki kamizelką z długimi rękawami, które zwykle wkładał w
równie czarne co brudne – zniszczone już bardzo – rękawiczki bez palców (na
kolację ich nie założył). Pierś na wskroś przepasał pasem ze złotą klamrą do
którego na plecach miał przytwierdzony pokrowiec na kuszę i bełty, jednak teraz
również nie miał ich przy sobie. To wszystko skryte pod bardzo krótkim
płaszczem przeciwdeszczowym, nieprzemakalnym, z kapturem na plecach ozdobionym
licznymi łatami i przetarciami, zbieranymi przez lata, niczym trofea. Spodnie
–szare i przetarte – były dość szerokie i bufiaste, gdyż nie lubił tych
obcisłych, które krępowały jego ruchy. Nogawki – podobnie jak kamizelkę w
rękawiczki – wkładał w wysokie ciemne buty, w których jedna z podeszew była już
prawie luźna. Od dawna myślał nad kupnem obuwia, jednak bał się, że nowe nie
spełni jego oczekiwań. Dlatego trwał przy tych, do czasu, aż kompletnie się
rozlecą. W tym stroju chodził całe życie. Zmieniał coś na nowe tylko wtedy, gdy
stare się zepsuło doszczętnie.
- To może
chociaż historii? – spróbował karzeł
Może faktycznie nie nadaje się do tej pracy.
- Mam chyba
inne atuty, które…
- Jakie? –
człowieczek świdrował go oczami.
Obaj rozmówcy
wpatrywali się w niego czekając co powie. Głos mu się załamał.
- Jestem dość
charyzmatyczną osobą – powiedział w końcu – umiem…
- Jedno jest
pewne – przerwał mu ze śmiechem Ser Ellan Trew – może wielkich zmian nie
będzie, ale czekają nas w Radzie wesołe dni.
Karzeł
uśmiechnął się i zaczął przeżuwać ziemniaki, które wcześniej sobie nałożył.
Galthar wziął
głęboki oddech.
- Może to
prawda, że nie mam wykształcenia, jak inni Lordowie. Może nie znam się na
sytuacji politycznej w Perhange i okolicy, jak Wy, Panowie, ale znam za to
miasto z zupełnie innej strony. Świeży umysł i inne spojrzenie może być
kluczowe w kwestii gospodarki, ponieważ Perhange tkwi w kryzysie już do dawna.
Trzeba to zmienić, a jak widać stare metody nie skutkują
Rozmówcy nie
wyglądali na przekonanych, ale dokończył swoją myśl.
- Uważam, że
Lord Edric dobrze zrobił dając mi szansę. Z pewnością ją wykorzystam.
- Powodzenia –
rzucił Ser Ellan zabierając się za stygnącą golonkę.
Koło nich
pojawił się służący z dzbanem.
- Wina?
- Nie – odparł
karzeł – dziś musimy być trzeźwi – spojrzał z uśmiechem na Ser Ellana, który
również odmówił.
Lord po lewej
stronie Galthara stuknął go znacząco, aby spróbował trunku. On jednak także nie
miał na niego ochoty. Wypił już wystarczająco przez dwie noce.
- Wracając do
stroju – zaczął znowu karzeł po dłuższej chwili – To co zamierzasz z tym
zrobić?
Galthar
zmarszczył brwi. Nie zastanawiał się wcześniej nad zmianą ubrań i raczej nie myślał,
że było to konieczne.
- Może ktoś
mógłby użyczyć mi jakiegoś godnego stroju?
Pumbernill
wzdrygnął się.
- To nie przystoi – odparł z
obrzydzeniem – powinieneś udać się do krawca i sprawić sobie nowy.
Galthar pokiwał głową.
- Masz pieniądze? – zapytał
karzeł.
Pot oblał mu czoło. Nie było to
przyjemne pytanie. Starał się raczej nie myśleć o tym, co zaszło dwie noce
temu.
- Nie… - bąknął
Ser Ellan Trew wybuchnął
śmiechem.
- Może trzeba było okraść jeszcze
drugi skarbiec?
Puścił to mimo uszu.
- To co mam zrobić? – zwrócił się
do karła.
- Myślę, że nie będzie problemu
ze złotem dla nowego Radnego – odpowiedział przyjaźnie - Załatwimy Ci także
eskortę, Lordzie Galtharze. Nie chcielibyśmy, żeby coś Ci się stało.
Eskorta… Znowu pod opieką.
- Dziękuję – odparł uprzejmie.
Jedli jeszcze i rozmawiali długie
chwile, aż w końcu Radni zaczęli rozchodzić się do swoich komnat.
- Mieliśmy omówić pewne sprawy –
Ser Ellan zwrócił się do karła półgłosem.
- Pamiętam, Ser, ale chciałem
jeszcze trochę bliżej poznać naszego nowego Lorda. Jest strasznie skryty.
Wzrok dowódcy powędrował na twarz
Galthara.
Czego on jeszcze ode mnie chce?
Poprawił sobie krzesło pod sobą.
- Co chcielibyście jeszcze
wiedzieć, Panowie? – zapytał Galthar nieco podenerwowanym głosem. Marzyło mu
się, aby wrócić już do swojej komnaty.
Ser Ellan Trew
zerknął na karła. Ten zaskrzeczał:
- Chciałbym
wiedzieć co nasz nowy Radny sądzi na temat Króla.
Galthar
przetarł czoło.
- W sensie
Najwyższego?
Karzeł zamknął
oczy na chwilę. Wyglądał jakby z trudem opanował wybuch nerwów. Ser Ellan Trew
kręcił głową z uśmiechem.
- O Króla. Ze
Stolicy. Rządzi Dwurzeczem. Ma pod władaniem wszystkich Najwyższych. Słyszałeś?
- Tak –
potwierdził zakłopotany - Tyle, że…
- Jesteś za, czy przeciw jego
działaniom?
Zawahał się.
- Chyba za –
odpowiedział powoli – dlaczego miałbym…
- No właśnie –
przerwał mu karzeł – dlaczego?
Galthar
zmarszczył brwi. Postanowił sprytnie odpowiedzieć pytaniem.
- Rozumiem, że
Wy, Panowie jesteście przeciw.
Ser Ellan i
Pumbernill spojrzeli po sobie.
- My? –
zdziwił się karzeł unosząc brwi - Skądże. Lubimy po prostu rozmawiać. Więc, jak
oceniasz jego ostatnie decyzje?
Przetarł mokre
ręce o spodnie.
- Mógłbyś mi…
- Znowu
odmówił wsparcia miast północy – poinformował go Pumbernill – Naprawdę nie
słyszałeś o tym? Całe miasto wrze na temat jego…
- Lord Galthar
nie był obecny w mieście przez długi czas – przypomniał Ser Ellan – A jeżeli
już był, to w głowie miał inne sprawunki.
- Postaram się
wszystko nadrobić – zapewnił prędko Galthar. – Obiecuję, szybko się uczę.
- Nie wiem,
czy nie jest za późno – stwierdził karzeł z kwaśną miną.
- Człowiek
nigdy nie jest za stary, żeby się uczyć – odparł Galthar z nerwowym uśmiechem.
Pumbernill
również się uśmiechnął. Zerknął na Ser Ellana a potem zaskrzeczał przyjaźnie:
- Co prawda,
to prawda.
Nastąpiła chwila ciszy, która – dla Galthara –
oznaczała, że mógł już zakończyć konwersację. Klepnął kolana wilgotnymi dłońmi
i wstał.
- Dziękuję, Panowie, za miłe przyjęcie do
Rady. Mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej – uśmiechnął się przysuwając
krzesło do stołu – A co do pieniędzy na strój…
- Myślę, że
nie ma pośpiechu – stwierdził karzeł – możesz spokojnie wybrać się do krawca
jutro.
- W porządku.
Do kogo mam się…
- Jutro to
załatwimy – przerwał mu karzeł z nieco wymuszonym uśmiechem – Również
dziękujemy.
Po tych
słowach Galthar odwrócił się i czując na sobie spojrzenia obecnych na Sali
Lordów udał się do drzwi. Na korytarzu przed drzwiami (oprócz jego osobistych
strażników) stała trójka członków Rady, której twarze pamiętał z pijackich
nocy.
- Lordzie
Galtharze, jak się masz? – zagadnął go
jeden z nich po przyjacielsku. Był siwy i miał krzaczastego wąsa pod
nosem.
- W porządku,
dziękuję – odpowiedział zbliżając się do nich niechętnie
- Właśnie tak
sobie rozmawiamy… Jak nastroje przed dołączeniem do Rady?
Galthar
zawahał się. Powinien powiedzieć, że znakomite, jednak przed chwilą Ser Ellan
Trew i Pumbernill pokazali mu jak bardzo nie nadaje się do tej pracy.
Widząc
zakłopotanie na jego twarzy drugi z Lordów, dość młody, z długimi włosami,
wtrącił pytanie:
- Co się
dzieje? Czy czegoś Ci potrzeba, Lordzie? Wyglądasz tak źle.
Spojrzał mu w
oczy i postanowił wytłumaczyć się nieco.
- Przepraszam,
Moi Panowie, jeżeli któregoś z was uraziłem moim strojem – powiedział smętnym
głosem – Chciałem udać się do krawca, ale nie mam zbyt wiele pieniędzy.
Właściwie to…
- To ja
przepraszam! – usprawiedliwił się młodzieniec. – Zupełnie nie o to chodziło!
- Pieniądze? –
wtrącił trzeci, niski z bujną czarną brodą – Ile Ci potrzeba?
Galthar uniósł
brwi.
Po co mam czekać na karła, skoro mogę
załatwić to od razu?
- No nie wiem – mruknął – sakwę
złota?
Brodacz
zaśmiał się nisko.
- Lordzie
Galtharze, to wstyd, że jeszcze nikt nie zgłosił się do Ciebie w tej sprawie.
Wyznałeś winy, wstąpiłeś na nową drogę, złożyłeś przysięgę. Należy Ci się
odrobina zaufania.
Galthar
uśmiechnął się.
- Choć ze mną
– zaprosił go ze sobą mężczyzna ruszając wzdłuż korytarza.
Ukłonił się
Lordom i również udał się w tamtym kierunku.
- Też jadę
teraz do miasta, więc możemy udać się razem – poinformował Galthara, który nie
miał o co się skarżyć– Lord Branks , jeśli nie pamiętasz– przedstawił się
podając mu rękę.
- Przepraszam
– bąknął Galthar – wypiłem tyle, że…
- Nic się nie
martw – odparł, klepiąc go przyjacielsko w plecy – Każdemu się zdarza.
Niski, brodaty i łysawy Lord
Branks okazał się być Mistrzem nad Monetą, czyli osobą zarządzającą finansami w
Radzie. Jak sam o sobie mówił był oddanym sługą Najwyższego i działał na jego
zlecenie już od paru dziesięciu lat.
Razem przeszli przez całą długość zamku
zmierzając do komnaty Lorda Branksa. Tam Galthar otrzymał dwie sakwy złota, po
czym ruszyli na zewnątrz. Ich oczom ukazało się granatowe bezchmurne niebo
tysiącem gwiazd. Wiał zimny, porywisty wiatr, który nie był niczym dziwnym w
Perhange. Całe szczęście, że Galthar był ubrany tak ciepło.
W końcu
dotarli do bramy wyjazdowej zamku, przy której stał strażnik.
- Kto idzie? –
zapytał podnosząc latarnię.
- Lord Branks
i Lord Galthar. Idziemy porozdawać trochę złota biednym.
Strażnik
zaśmiał się w głos.
- Zapraszam –
powiedział z uśmiechem otwierając im drzwi.
Przeszli przez
mury, a przed nimi rozpostarło się Perhange. Kamienne miasto.
- Jeśli mogę
spytać – wtrącił po chwili Galthar – To gdzie jedziesz, Lordzie?
- Rozdawać
biednym pieniądze – powtórzył żart Lord Branks – No jak to gdzie? – powiedział
po chwili – Do burdelu.
Galthar kiwnął
głową. Mógł się tego domyślić.
- Ser Ellan
powiedział nam, że wyjechać z zamku i trochę odetchnąć, może ma słuszność… Ja
oddycham właśnie w ten sposób.
Galthara
interesowało natomiast inne pytanie.
- Czy o tej
porze zakład jest otwarty?
- Nie – odparł brodacz z uśmiechem –
ale za odpowiednią cenę jeśli poruchać można, to i krawiec się znajdzie.
Przejdź do Rozdziału 8.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz