Dla kogo są Leworęczni

Denerwują Cię przewidywalne historie, wyidealizowane postacie i świat, w którym zawsze zwycięża dobro?


Masz ochotę na ciekawą powieść, pełną intryg i zaskakujących wątków, napisaną w przystępnym stylu, z ciętym humorem i bez nużących opisów, opartą na wartkiej, dynamicznej fabule?


Żądasz rozwoju akcji, bez długiego czekania i powolnych wstępów?


Jesteś fanem książek typu Władca Pierścieni, Gra o Tron, uwielbiasz sesje D&D, Warhammera, a może po prostu całymi dnia katujesz kompa Skyrimem, czy Wiedźminem?



Ta powieść jest dla Ciebie.

Czym są Leworęczni?

Leworęczni to historia dwóch postaci, których przygody wzajemnie się przeplatają. Choć Arrina – nastoletniego Dziedzica, syna Władcy Miasta – i Galthara – łotra wyjadacza, mistrza włamań po trzydziestce – dzielą tysiące kilometrów, ich losy splatają się i oddziaływają na siebie nawzajem, zmieniając przy okazji sytuację całej krainy. Łączy ich bowiem wspólny cel.


Nie będzie spoilerów, więc zacznij czytać i dowiedz się jaki!

niedziela, 23 sierpnia 2015

Rozdział 7. - Galthar

Pili przez dwie noce. Na północy panowała bowiem trzydniówka, czyli możliwość świętowania trzech dni przed rozpoczęciem ważniejszych urzędów. W ten sposób Galthar miał okazję poznać swoich przyszłych kompanów z Rady.

Lubił wino, jednak nie pił go nigdy zbyt wiele, (na pewno nie tyle, żeby stracić pamięć). Sytuacje, które doświadczył pamiętał jak przez mgłę. W jego wspomnieniach przewijały się twarze Lordów z Perhange, piersi kobiet, wiele pucharów wina, a także nieustanny ból głowy i brzucha.  Ten czas nieopamiętanego pijaństwa był na swój sposób pięknym czasem. Pozwolił mu zupełnie zapomnieć o otaczających go problemach, tak tych z przeszłości, jak i tych, które dopiero miały nadejść. Alkohol, który przyswoił kompletnie wymazał w nim wyrzuty sumienia, które w sobie (choć bardzo głęboko) trzymał. Pewność siebie, którą zyskał po spożyciu pozwoliła mu wyżalić się niektórym, często przypadkowym, osobom, czego nieświadomie potrzebował. Od dwóch lat na wygnaniu nie mógł z nikim szczerze porozmawiać, (a o swoich problemach to już w ogóle).
Poznał wiele osób, historii, sposobów zarządzania i zwyczajach życia Radnego. Jednak niewiele z tych rzeczy mógł połączyć do kupy. Przewinęło się tyle nowych twarzy i przyswoił tyle nowych informacji, że nie sposób było wszystkiego do siebie dopasować, a wino tylko to utrudniało.
Tak czy siak był zadowolony z tego, że wybrał pierwszą opcję, a Lordowie z Rady wcale nie wydawali się mniej szczęśliwi od niego. Został przez nich bardzo ciepło przyjęty i usłyszał wiele miłych, często budujących słów, które pozwalały mu spojrzeć na siebie zupełnie z innej strony.
W ten sposób uwierzył w swoje nowe ja. Uwierzył, że naprawdę może przyczynić się do pozytywnego rozwoju tego miasta. Uwierzył, że dzięki swojemu sprytowi i inteligencji będzie mógł pomóc Najwyższemu rządzić dobrze. I szczerze, nie mógł doczekać się już swojego pierwszego dnia w Radzie. Naprawdę przejął się swoją nową rolą i postanowił już nigdy nie schodzić na ścieżkę zła. Za punkt honoru  postanowił poprawić sytuację ekonomiczną w mieście, aby ludzie więcej nie musieli kraść. Nie chciał już, żeby kolejne osoby wstąpiły na drogę, na którą on wstąpił za młodu. Wtedy uważał to za ekscytujące, ale teraz, kiedy dłużej o tym pomyślał i stanął ze swoją osobą w prawdzie doszedł do wniosku, że było to głupie podejście.

Te wszystkie przemyślenia snuł trzeciego dnia od przysięgi, kiedy obudził się w swoim lordowskim łożu, w nowej, kamiennej komnacie.
Brak witamin w organizmie, po spożyciu alkoholu sprawiał, że nie mógł spać zbyt długo, więc przez godziny po prostu leżał rozmyślając.
Miał jeszcze cały dzień na odpoczynek. Przy jego łożu stał postawiony wcześniej przez służącą dzban z wodą, która miała pomóc mu dojść do siebie. Pił ją już od paru godzin i faktycznie jego stan coraz bardziej się polepszał.
Mimo bólu brzucha i uczucia wirowania głowy czuł się naprawdę dobrze.
         Niedługo po południu postanowił opuścić swój pokój. Po łagodnym obiedzie, który spożył we Wspólnej Jadalni godzinami spacerował po zamku (już bez opieki strażników) poznając jego zakamarki. Odwiedził prawie wszystkie Sale dowiadując się gdzie będzie urzędował przez następny czas. Zaszedł do biblioteki, której zawartość wielce go fascynowała i zastanawiał się, czy w wielkim składzie książek znalazłby coś o łotrach, złodziejach i włamaniach. Myślał także o historii skarbca Najwyższego. Na poznanie tych dzieł będzie jeszcze mnóstwo okazji – myślał podniecony.
   Przeszedł się także przez mury zamkowe spotykając po drodze świeżo poznane twarze, które pozdrawiały go z ciepłymi uśmiechami. Następnie powrócił do komnaty i kładąc się na łóżku rozmyślał o swojej nowej pracy.

Niedługo po tym, jak zaszło słońce do jego drzwi zapukała służąca.
         - Rada spożywa kolację obiad w Sali Spotkań Rady – powiedziała z uśmiechem piękna, młoda dziewczyna.
         - Czy jest wymagane, żebym się pojawił? - zapytał przeciągając się błogo. Według prawa dopiero od jutra miał stać się prawdziwym Radnym.
         - Tak – kiwnęła głową – Rada kazała przekazać, że chce tylko poznać jej nowego członka, wiec nie ma czego się bać…
         - W porządku. Będę.
         Uśmiechnął się do niej, a ona odpowiedziała tym samym.
         - Czegoś jeszcze trzeba? – spytała.
         Rozejrzał się po pokoju, po czym pokręcił głową.
         - W porządku – ukłoniła się, uśmiechnęła się po raz kolejny i opuściła jego komnatę.
         Galthar odetchnął głęboko i przetarł twarz rękoma.
         No to zaczynam – pomyślał nadal podekscytowany.
         Wyszedł z komnaty a przed drzwiami spotkał strażników, którzy z wielką uprzejmością zaproponowali, że odprowadzą go do jadalni.
         Wiedział, że władca nie ufa mu do końca - I bardzo mądrze! – ale nic sobie z tego nie robił. Stwierdził, że zaufanie zdobędzie z czasem.

         Lord Edric Stary nie jadał z Radnymi. Okazało się, że niezbyt lubił towarzystwo swych doradców i większość czasu spędzał w samotności, lub na długich audiencjach w Długiej Sali. Galthara szczególnie to nie martwiło. Jak dotąd władca nie sprawiał wrażenia aż tak sympatycznego, żeby tęsknić za jego osobą.
         Tak więc gdy został zaprowadzony do Jadalni – nisko sklepionej komnaty z czterema kolumnami i wielkim stołem na środku – nie czuł zmartwienia. Czuł się dziwnie, to prawda, ale na swój sposób był szczęśliwy. Był to jego pierwszy dzień na tym stanowisku.
Przy stole siedzieli już Lordowie z Rady, których zdążył poznać w ciągu dwóch pijackich nocy (powinien pamiętać ich imiona, ale… alkohol). Wśród nich miejsce zajmował także Ser Ellan Trew, nieszczęście chciało, że jedyne wolne krzesło pozostało naprzeciw niego, zupełnie na końcu stołu.
         Galthar postanowił się tym nie przejmować. Ukłonił się Radnym, po czym, nie patrząc na morderczy wyraz twarzy usiadł, vis a vis Dowódcy Straży.
         Ich spojrzenia spotkały się i Galthar szybko odwrócił wzrok. Skierował głowę w lewą stronę i natrafił na twarz uśmiechniętego Radnego.
         - I jak się macie, Lordzie? – zapytał go uprzejmie mężczyzna.
         - Wyśmienicie – odparł wyprostowując się, aby zobaczyć, czy jedzenie już nadciąga. Był obrzydliwie głodny. – Długo trzeba będzie czekać?
         - Pośpiech – zauważył człowiek z rubasznym uśmieszkiem.
         - Nie mogę się doczekać, aby już służyć miastu – zaśmiał się – oczekiwanie na jedzenie tylko to opóźnia.
         - Z pewnością? – wtrącił Ser Ellan Trew – Myślałem, że przyjąłeś tą posadę tylko ze względu na pensję.
         Galtharowi nie spodobało się to ubliżenie. Skierował wzrok w jego stronę.
         - Wiem, że niektórym ciężko jest to sobie wyobrazić, ale pieniądze to nie wszystko, Ser.
         Na Dowódcę Straży ta zaczepka nie podziałała.
         - Jestem ciekawy jak długo się utrzymasz – rzekł spokojnym głosem. – Sądzę, że liczbę łatwiej byłoby podawać w godzinach, niż dniach.
         Galthar zerknął na pozostałych Radnych przy stole. Wszyscy wydawali się przysłuchiwać ich rozmowie, lecz gdy zauważyli jego spojrzenie szybko wrócili do własnych rozmów.
         Jedzenie wjechało.
         - Zawsze byłem znany z wytrwałości i nieustępliwości – odpowiedział Galthar podczas gdy służący kładli między nich talerze z ciepłymi daniami – myślę, że to się nie zmieniło.
         - Ale nie jesteś pewien – zauważył, łapczywie łapiąc za półmisek z szynkami - Dwa lata to przecież kupa czasu, czyż nie? Jak to wygnanie zadziałało na Ciebie?
         - Nienajgorzej – odparł chłodno rozglądając się za czymś lekkostrawnym. Wziął do ręki półmisek z parującymi wesoło smażonymi ziemniakami.
         - Może opowiesz o tym na forum? – Ser Ellan się uśmiechnął – Lordowie z Rady chętnie usłyszą jakie przez dwa lata zyskałeś umiejętności, aby nagle sprawdzić się w Radzie Miasta.
         Galthar poczuł pot na rękach. Przetarł je i wbił wzrok w pusty talerz przed sobą myśląc nad odpowiedzią.
         - No proszę – zachęcił go Ser Ellan.
         - O moich specjalnościach niedługo się przekonacie – odrzekł w końcu podnosząc głowę i sięgając jednak po mięso – nie będę chwalił się przy stole. Może Ty, Ser, wprowadzisz mnie trochę w labirynty życia Radnego?
         Nagle pojawił się przy nich karzeł. Stał przy końcu stołu i machał do służących rękami, aby przynieśli mu specjalnie podwyższone krzesło i nakrycie. Gdy tak się stało usiadł po prawej ręce Galthara na samym szczycie blatu.
         - Pumbernill – przedstawił się Galtharowi skrzeczącym głosem wymieniając uściski dłoni – Ser Ellanie, zapoznałeś się już z naszym nowym przyjacielem? Ja nie mogłem się doczekać, żeby wymienić z nim parę zdań.
         - Tak, rozmawiamy…
         Karzeł zmierzył Galthara mrużąc oczy.
         - Jak nastroje przed dołączeniem do Rady?
         - Nienajgorsze… - odparł bezpiecznie.
         - Ja uwielbiam te robotę – poinformował - Chociaż powiem szczerze, że ciężko tu cokolwiek zmienić. Co myślisz o Lordzie Edriku?
         Niespodziewane i bezpośrednie pytanie zaskoczyło Galthara. Zawahał się i postanowił odpowiedzieć wariantem uprzejmym.
         - To dobry władca. Był dla mnie bardzo łaskawy, co bardzo sobie cenię.
         - Tak – Pumbernill kiwnął głową – to rzeczywiście dobry władca – spojrzał na Ser Ellana – A co Ty na to, Ser?
         - Nie mógłbym wyobrazić sobie lepszego – rzekł  – zastanawiają mnie tylko decyzje o dołączania robaków do Rady.
         Karzeł błyskawicznie zwrócił wzrok na Galthara.
         - Właśnie. Nie wstyd Ci?
         Galthar szybko zamrugał, próbując nie patrzeć mu w oczy.
         - To znaczy… Przeszedłem wewnętrzną…
         - Tak, to już słyszeliśmy – przerwał mu człowieczek skrzeczącym głosem – Ale teraz rozmawiamy szczerze i prywatnie. Nikt już nie pozbawi Cię roboty, Lordzie… proszę, przypomnij mi imię?
         - Galthar.
         - Rozmawiasz teraz ze swoimi nowymi przyjaciółmi, Lordzie Galtharze. Jeżeli chcesz, aby ufano Tobie musisz najpierw zacząć ufać innym – zrobił drobną przerwę – A zatem?
         Nie wiedział co powiedzieć. Karzeł nie wydawał się osobą, której można było powiedzieć wszystko, szczerze i klarownie.
         - Postaram się zrobić to co umiem najlepiej, żeby poprawić sytuację ekonomiczną – zapewnił Galthar, zmieniając temat.
         - Masz w ogóle trochę pojęcia o gospodarce i polityce? – zapytał Pumbernill splatając palce i wpatrując się w niego – Nie chciałbym oceniać po wyglądzie, ale… - spojrzał na jego czarny płaszcz - No, ten strój godny Lorda raczej nie jest.
         Galthar zawstydził się nieco.
         Rzeczy, które miał przy sobie były tymi samymi, które ubierał na misję do skarbca dwa dni wcześniej. W Perhange i na całej północy nawet w późno letnie miesiące było dość zimno, dlatego miał na sobie warstwy ubrań. W zasadzie były to jego jedyny strój w całym dobytku:  Czarna, sprana, wygnieciona, jedwabna koszula, na to cienka, niezbyt ciężka kolczuga, (w razie jakiegoś niespodziewanego dźgnięcia sztyletem), to wszystko było skryte pod czarną, zapinaną na guziki kamizelką z długimi rękawami, które zwykle wkładał w równie czarne co brudne – zniszczone już bardzo – rękawiczki bez palców (na kolację ich nie założył). Pierś na wskroś przepasał pasem ze złotą klamrą do którego na plecach miał przytwierdzony pokrowiec na kuszę i bełty, jednak teraz również nie miał ich przy sobie. To wszystko skryte pod bardzo krótkim płaszczem przeciwdeszczowym, nieprzemakalnym, z kapturem na plecach ozdobionym licznymi łatami i przetarciami, zbieranymi przez lata, niczym trofea. Spodnie –szare i przetarte – były dość szerokie i bufiaste, gdyż nie lubił tych obcisłych, które krępowały jego ruchy. Nogawki – podobnie jak kamizelkę w rękawiczki – wkładał w wysokie ciemne buty, w których jedna z podeszew była już prawie luźna. Od dawna myślał nad kupnem obuwia, jednak bał się, że nowe nie spełni jego oczekiwań. Dlatego trwał przy tych, do czasu, aż kompletnie się rozlecą. W tym stroju chodził całe życie. Zmieniał coś na nowe tylko wtedy, gdy stare się zepsuło doszczętnie.
         - To może chociaż historii? – spróbował karzeł
         Może faktycznie nie nadaje się do tej pracy.
         - Mam chyba inne atuty, które…
         - Jakie? – człowieczek świdrował go oczami.
         Obaj rozmówcy wpatrywali się w niego czekając co powie. Głos mu się załamał.
         - Jestem dość charyzmatyczną osobą – powiedział w końcu – umiem…
         - Jedno jest pewne – przerwał mu ze śmiechem Ser Ellan Trew – może wielkich zmian nie będzie, ale czekają nas w Radzie wesołe dni.
         Karzeł uśmiechnął się i zaczął przeżuwać ziemniaki, które wcześniej sobie nałożył.
         Galthar wziął głęboki oddech.
         - Może to prawda, że nie mam wykształcenia, jak inni Lordowie. Może nie znam się na sytuacji politycznej w Perhange i okolicy, jak Wy, Panowie, ale znam za to miasto z zupełnie innej strony. Świeży umysł i inne spojrzenie może być kluczowe w kwestii gospodarki, ponieważ Perhange tkwi w kryzysie już do dawna. Trzeba to zmienić, a jak widać stare metody nie skutkują
         Rozmówcy nie wyglądali na przekonanych, ale dokończył swoją myśl.
         - Uważam, że Lord Edric dobrze zrobił dając mi szansę. Z pewnością ją wykorzystam.
         - Powodzenia – rzucił Ser Ellan zabierając się za stygnącą golonkę.
         Koło nich pojawił się służący z dzbanem.
         - Wina?
         - Nie – odparł karzeł – dziś musimy być trzeźwi – spojrzał z uśmiechem na Ser Ellana, który również odmówił.
         Lord po lewej stronie Galthara stuknął go znacząco, aby spróbował trunku. On jednak także nie miał na niego ochoty. Wypił już wystarczająco przez dwie noce.
         - Wracając do stroju – zaczął znowu karzeł po dłuższej chwili – To co zamierzasz z tym zrobić?
         Galthar zmarszczył brwi. Nie zastanawiał się wcześniej nad zmianą ubrań i raczej nie myślał, że było to konieczne.
         - Może ktoś mógłby użyczyć mi jakiegoś godnego stroju?
         Pumbernill wzdrygnął się.
- To nie przystoi – odparł z obrzydzeniem – powinieneś udać się do krawca i sprawić sobie nowy.
Galthar pokiwał głową.
- Masz pieniądze? – zapytał karzeł.
Pot oblał mu czoło. Nie było to przyjemne pytanie. Starał się raczej nie myśleć o tym, co zaszło dwie noce temu.
- Nie… - bąknął
Ser Ellan Trew wybuchnął śmiechem.
- Może trzeba było okraść jeszcze drugi skarbiec?
Puścił to mimo uszu.
- To co mam zrobić? – zwrócił się do karła.
- Myślę, że nie będzie problemu ze złotem dla nowego Radnego – odpowiedział przyjaźnie - Załatwimy Ci także eskortę, Lordzie Galtharze. Nie chcielibyśmy, żeby coś Ci się stało.
Eskorta… Znowu pod opieką.
- Dziękuję – odparł uprzejmie.
Jedli jeszcze i rozmawiali długie chwile, aż w końcu Radni zaczęli rozchodzić się do swoich komnat.
- Mieliśmy omówić pewne sprawy – Ser Ellan zwrócił się do karła półgłosem.
- Pamiętam, Ser, ale chciałem jeszcze trochę bliżej poznać naszego nowego Lorda. Jest strasznie skryty.
Wzrok dowódcy powędrował na twarz Galthara.
Czego on jeszcze ode mnie chce?
Poprawił sobie krzesło pod sobą.
- Co chcielibyście jeszcze wiedzieć, Panowie? – zapytał Galthar nieco podenerwowanym głosem. Marzyło mu się, aby wrócić już do swojej komnaty.
         Ser Ellan Trew zerknął na karła. Ten zaskrzeczał:
         - Chciałbym wiedzieć co nasz nowy Radny sądzi na temat Króla.
         Galthar przetarł czoło.
         - W sensie Najwyższego?
         Karzeł zamknął oczy na chwilę. Wyglądał jakby z trudem opanował wybuch nerwów. Ser Ellan Trew kręcił głową z uśmiechem.
         - O Króla. Ze Stolicy. Rządzi Dwurzeczem. Ma pod władaniem wszystkich Najwyższych. Słyszałeś?
         - Tak – potwierdził zakłopotany -  Tyle, że…
         - Jesteś za, czy przeciw jego działaniom?
         Zawahał się.
         - Chyba za – odpowiedział powoli – dlaczego miałbym…
         - No właśnie – przerwał mu karzeł – dlaczego?
         Galthar zmarszczył brwi. Postanowił sprytnie odpowiedzieć pytaniem.
         - Rozumiem, że Wy, Panowie jesteście przeciw.
         Ser Ellan i Pumbernill spojrzeli po sobie.
         - My? – zdziwił się karzeł unosząc brwi - Skądże. Lubimy po prostu rozmawiać. Więc, jak oceniasz jego ostatnie decyzje?
         Przetarł mokre ręce o spodnie.
         - Mógłbyś mi…
         - Znowu odmówił wsparcia miast północy – poinformował go Pumbernill – Naprawdę nie słyszałeś o tym? Całe miasto wrze na temat jego…
         - Lord Galthar nie był obecny w mieście przez długi czas – przypomniał Ser Ellan – A jeżeli już był, to w głowie miał inne sprawunki.
         - Postaram się wszystko nadrobić – zapewnił prędko Galthar. – Obiecuję, szybko się uczę.
         - Nie wiem, czy nie jest za późno – stwierdził karzeł z kwaśną miną.
         - Człowiek nigdy nie jest za stary, żeby się uczyć – odparł Galthar z nerwowym uśmiechem.
         Pumbernill również się uśmiechnął. Zerknął na Ser Ellana a potem zaskrzeczał przyjaźnie:
         - Co prawda, to prawda.
          Nastąpiła chwila ciszy, która – dla Galthara – oznaczała, że mógł już zakończyć konwersację. Klepnął kolana wilgotnymi dłońmi i wstał.
          - Dziękuję, Panowie, za miłe przyjęcie do Rady. Mam nadzieję, że będzie już tylko lepiej – uśmiechnął się przysuwając krzesło do stołu – A co do pieniędzy na strój…
         - Myślę, że nie ma pośpiechu – stwierdził karzeł – możesz spokojnie wybrać się do krawca jutro.
         - W porządku. Do kogo mam się…
         - Jutro to załatwimy – przerwał mu karzeł z nieco wymuszonym uśmiechem – Również dziękujemy.
         Po tych słowach Galthar odwrócił się i czując na sobie spojrzenia obecnych na Sali Lordów udał się do drzwi. Na korytarzu przed drzwiami (oprócz jego osobistych strażników) stała trójka członków Rady, której twarze pamiętał z pijackich nocy.
         - Lordzie Galtharze, jak się masz? – zagadnął go  jeden z nich po przyjacielsku. Był siwy i miał krzaczastego wąsa pod nosem.
         - W porządku, dziękuję – odpowiedział zbliżając się do nich niechętnie
         - Właśnie tak sobie rozmawiamy… Jak nastroje przed dołączeniem do Rady?
         Galthar zawahał się. Powinien powiedzieć, że znakomite, jednak przed chwilą Ser Ellan Trew i Pumbernill pokazali mu jak bardzo nie nadaje się do tej pracy.
         Widząc zakłopotanie na jego twarzy drugi z Lordów, dość młody, z długimi włosami, wtrącił pytanie:
         - Co się dzieje? Czy czegoś Ci potrzeba, Lordzie? Wyglądasz tak źle.
         Spojrzał mu w oczy i postanowił wytłumaczyć się nieco.
         - Przepraszam, Moi Panowie, jeżeli któregoś z was uraziłem moim strojem – powiedział smętnym głosem – Chciałem udać się do krawca, ale nie mam zbyt wiele pieniędzy. Właściwie to…
         - To ja przepraszam! – usprawiedliwił się młodzieniec. – Zupełnie nie o to chodziło!
         - Pieniądze? – wtrącił trzeci, niski z bujną czarną brodą – Ile Ci potrzeba?
         Galthar uniósł brwi.
         Po co mam czekać na karła, skoro mogę załatwić to od razu?
         - No nie wiem – mruknął – sakwę złota?
         Brodacz zaśmiał się nisko.
         - Lordzie Galtharze, to wstyd, że jeszcze nikt nie zgłosił się do Ciebie w tej sprawie. Wyznałeś winy, wstąpiłeś na nową drogę, złożyłeś przysięgę. Należy Ci się odrobina zaufania.
         Galthar uśmiechnął się.
         - Choć ze mną – zaprosił go ze sobą mężczyzna ruszając wzdłuż korytarza.
         Ukłonił się Lordom i również udał się w tamtym kierunku.
         - Też jadę teraz do miasta, więc możemy udać się razem – poinformował Galthara, który nie miał o co się skarżyć– Lord Branks , jeśli nie pamiętasz– przedstawił się podając mu rękę.
         - Przepraszam – bąknął Galthar – wypiłem tyle, że…
         - Nic się nie martw – odparł, klepiąc go przyjacielsko w plecy – Każdemu się zdarza.

Niski, brodaty i łysawy Lord Branks okazał się być Mistrzem nad Monetą, czyli osobą zarządzającą finansami w Radzie. Jak sam o sobie mówił był oddanym sługą Najwyższego i działał na jego zlecenie już od paru dziesięciu lat.
 Razem przeszli przez całą długość zamku zmierzając do komnaty Lorda Branksa. Tam Galthar otrzymał dwie sakwy złota, po czym ruszyli na zewnątrz. Ich oczom ukazało się granatowe bezchmurne niebo tysiącem gwiazd. Wiał zimny, porywisty wiatr, który nie był niczym dziwnym w Perhange. Całe szczęście, że Galthar był ubrany tak ciepło.
         W końcu dotarli do bramy wyjazdowej zamku, przy której stał strażnik.
         - Kto idzie? – zapytał podnosząc latarnię.
         - Lord Branks i Lord Galthar. Idziemy porozdawać trochę złota biednym.
         Strażnik zaśmiał się w głos.
         - Zapraszam – powiedział z uśmiechem otwierając im drzwi.
         Przeszli przez mury, a przed nimi rozpostarło się Perhange. Kamienne miasto.
        
         - Jeśli mogę spytać – wtrącił po chwili Galthar – To gdzie jedziesz, Lordzie?
         - Rozdawać biednym pieniądze – powtórzył żart Lord Branks – No jak to gdzie? – powiedział po chwili – Do burdelu.
         Galthar kiwnął głową. Mógł się tego domyślić.
         - Ser Ellan powiedział nam, że wyjechać z zamku i trochę odetchnąć, może ma słuszność… Ja oddycham właśnie w ten sposób.
         Galthara interesowało natomiast inne pytanie.
         - Czy o tej porze zakład jest otwarty?
         - Nie – odparł brodacz z uśmiechem – ale za odpowiednią cenę jeśli poruchać można, to i krawiec się znajdzie.

Przejdź do Rozdziału 8.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz