Serce waliło mu jak oszalałe.
Mógł się założyć o swój zestaw
wytrychów, że bliźniacy odczuwali to samo.
- Nie otworzy – mruknął wściekle
Kastar przyciskając plecy do kamiennego muru.
- Zamknij mordę! – uciszył go
Mathos – Wszystko się uda…
Gówno się uda – pomyślał Galthar. Ręce trzęsły mu się jak oszalałe.
Tak długo czekał na całą akcję, a teraz wyglądało na to, że
wszystko miało umrzeć w zarodku.
Była dość ciepła, (jak na
północny klimat) letnia noc, a oni,
przyciśnięci do zamkowego muru, czekali na otwarcie niewielkiej drewnianej
bramy.
Dajcie nam jeszcze trochę czasu – modlił się w duchu myśląc o
strażnikach.
- Gdzie ten kurwi syn? – zapytał
Kastar.
- W dupie. Cicho bądź – skarcił
go ponownie Mathos.
- Ileś mu zapłacił?
- Wystarczająco. Za kogo ty mnie
masz?
- No to gdzie on kurwa jest? Czy
nie mógłby się łaskawie pojawić, skoro płacimy mu aż tyle, że mógłby się
zrzygać złotem?
- Przyjdzie – odparł Mathos –
dajmy mu jeszcze trochę…
- Czasu? Chyba cię popierdoliło. Nie
możemy czekać w nieskończoność.
Stwórco Światów, czy
on nie mógłby się zamknąć?
- Jak to jest możliwe –
kontynuował jeden z braci – że ktoś nie zjawia się na umówioną porę. Pewnie
spierdolił z tej ziemi z naszymi pieniędzmi. Mówiłem, żeby wziąć kogo innego…
Nastąpiła chwila ciszy, w której
do ich uszu docierał tylko dźwięk ich nerwowych oddechów.
No przyjdź, przyjdźże wreszcie!
Mimo tego, że Kastar był
strasznie denerwujący, to trzeba mu było oddać, że miał rację.
Człowiek, z którym się umówili
(notabene za olbrzymią sumę) – zaufana osoba pracująca w Kamiennym Zamku
Perhange – zawodził już na samym początku ich zdania. A miał tylko otworzyć pieprzone drzwi.
- Jak tak dalej pójdzie będziemy
musieli się stąd zabierać – stwierdził Kastar plując na ziemię.
Mathos nic nie odpowiedział.
Nie chcieli działać pochopnie. Godziny
spędzone na przygotowywaniu planu i ustalaniu jego najdrobniejszych szczegółów
sprawiły, że byli gotowi czekać tak długo, aż nie przegonią ich strażnicy. Stali
więc pod bramą, a letni wiatr rozwiewał im płaszcze.
Mathos i Kastar byli braćmi
bliźniakami i zarazem twórcami planu, który w trójkę wykonywali, (a raczej
chcieliby wykonać, ponieważ bez wejścia za zamkowe mury nie było nawet mowy o
dalszej akcji)
Byli młodzi i pełni werwy, co
bardzo podobało się Galtharowi. Ich sposób
rozumowania był prostszy od jego, przy czym bardziej szczegółowy. Podziwiał
ich, mimo, że byli od niego co najmniej piętnaście lat młodsi.
Nagle usłyszeli stłumione kroki,
a zaraz po nich szczęk zamka.
Bramę otworzył im pewien mężczyzna
z latarnią w ręku.
- Hasło? – zapytał łamliwym
głosem.
- W dupę se wsadź hasło – warknął
Kastar wstępując przed brata i pchając się do drzwi.
Mężczyzna ustąpił i przepuścił
ich bez słowa.
W końcu. – odetchnął Galthar.
Przechodząc obok człowieka z latarnią
zrobił do niego przyjazną minę.
- Co tak długo? – zapytał Mathos nerwowo,
gdy drzwi za nimi zamknięto.
- Wybacz – mruknął mężczyzna
kiedy zakluczył bramę - Były niewielkie
problemy.
Galthar podniósł brew.
Jeden z braci spojrzał na
klucznika podejrzliwie.
- Ale wszystko jest gotowe?
- Tak, tak – odparł prędko - możecie
ruszać.
Kastar momentalnie znalazł się
przy mężczyźnie. Ten próbował zrobić krok do tyłu, lecz Kastar złapał go za
płaszcz i przyciągnął do siebie, tak, że ich twarze niemal się stykały.
- Jakie. Kurwa. Problemy.
Źrenice mężczyzny się
rozszerzyły, czoło miał zupełnie mokre.
- Strażnicy nie chcieli uwierzyć,
że wieża się pali – wydyszał – ale już poszli. Gaszą ogień.
- Na pewno są zajęci na tyle
czasu? – wtrącił Galthar – Byłoby cholernie nieprzyjemnie, gdyby nam przerwali…
Mężczyzna wyprostował się.
Spojrzał na Mathosa, jak gdyby
szukał odpowiedzi, a następnie zwrócił swój wzrok na Galthara.
- Tak – szepnął kiwając głową –
Strażnicy są zajęci na długo. Skarbiec jest niestrzeżony.
Pod osłoną nocy przemierzali puste
korytarze zamku. Choć wskazówki, jak dotrzeć do skarbca mieli wypisane na
pergaminie nie musieli ich używać. Przez godziny ustalania i powtarzania
założeń akcji znali każdy zakamarek planu zamkowego na pamięć.
Cała straż zamkowa zgromadziła
się na zewnątrz, gasząc wywołany przez odpowiednich ludzi pożar. Galthar nie
chciał początkowo uwierzyć (i wątpił w to do teraz), że strażnicy ze skarbca
zajmą się gaszeniem pożaru. Jednak – jak wytłumaczył mu Mathos - była to na
tyle wyjątkowa sytuacja, że służba zamkowa nie była przyzwyczajona do pożarów, które
wybuchały niezwykle rzadko. A to za sprawą budowy miasta i twierdzy, gdzie wszystko było z kamienia.
Dotarli do niewielkich schodów
prowadzących na wyższe poziomy zamku i powoli - żeby nie narobić hałasu –
wspięli się po nich docierając na
kolejny, tym razem szerszy, korytarz.
Ich kroki w pustym
zamku zdawały się przypominać gromy. Galthar bał się, że ktoś może ich
usłyszeć, ponieważ dźwięki ich butów niosły się głośnym echem po kamiennych
ścianach. Jednak, jak zapewniali bliźniacy, byli bezpieczni.
Poznał ich jakiś miesiąc temu. Zjawili
się pewnego wieczoru prosząc o rozmowę. Właśnie z nim. Z człowiekiem, o którym
zapomniał świat. Przedstawili mu swój pomysł napadu na Kamienny Zamek i
zaproponowali mu – jako staremu wyjadaczowi – chęć współpracy i jedną z trzech
części zysku.
Gdyby nie to, że od dwóch lat zajmował się nudną pracą na
polu może dłużej myślałby nad przystąpieniem do akcji. W tym wypadku zgodził
się jednak bez wahania.
Zawsze wydawało mu się, że włamanie
się do zamku graniczyło z fikcją. Nikt wcześniej – za czasów jego świetności –
nawet nie pomyślałby, żeby srać Najwyższemu na jego własnym podwórku. Często z
Gildią Złodziei organizowali akcje w mieście, ale nigdy nawet nie pomyśleli o
tym, żeby spróbować dostać się do siedziby władzy miasta.
Jak widać, czasy się zmieniły, a
on musiał przyzwyczaić się do tego, że młodzi byli bardziej śmiali od niego.
Po przedstawieniu mu szczegółowego planu, okazało się, że
pomysł napadu na Kamienny Zamek nie jest jednak pozbawiony sensu. Poznając
kolejne szczegóły Galthara utwierdził się w przekonaniu, że mężczyźni wiedzą co
robią.
Z radością mógł pozostawić za sobą życie na roli i
całkowicie poświęcić się akcji.
Skradając się po pustych
korytarzach czuli się obserwowani przez obrazy. Starzy władcy, czy pomniejsi
Lordowie północy mierzyli ich swoimi arystokratycznymi spojrzeniami, przez co
ręce pociły im się jeszcze bardziej.
Niespodziewanie skręcili w prawo
i stanęli przed drewnianymi drzwiami. Za nimi miały się znajdować schody do
głównego skarbca.
Serce zabiło Galtharowi mocniej.
Robimy to!
Kastar podszedł do drzwi i
położył rękę na ciemnej klamce.
Podniósł głowę i spojrzał im w
oczy. Najpierw bratu, potem Galtharowi.
- Jak myślicie, rzeczywiście są
otwarte?
Galthar uśmiechnął się.
Kastar mógł być denerwujący, ale
trzeba było mu oddać, że poczucie humoru towarzyszyło mu cały czas. Nawet w
najbardziej nieodpowiednich momentach.
- Otwieraj! – szepnął stanowczo
Mathos.
Odetchnął po raz ostatni
skupiając swój wzrok na klamce i swojej dłoni.
W końcu nacisnął ją.
Drzwi się otworzyły ukazując im schody
prowadzące w ciemności.
- Zapraszam do Skarbca – rzekł
uradowany Kastar.
Wkroczyli do środka, zamykając za
sobą drzwi i ostrożnie ruszyli w dół wyczuwając przed sobą każdy kolejny
stopień.
Przez długi czas (zbyt długi)
spędzony przy zamkowym murze zdążyli przyzwyczaić się już do ciemności.
Stopni były setki, a oni szli i
szli.
A jeśli się nie uda? – przestraszył się – jeśli zawiodę?
Nie chciał myśleć w ten sposób,
ale myśli same przepływały przez jego głowę.
Uspokoił drżące dłonie i
spróbował zagłębić się w tej chwili jak najbardziej. Dreszcz emocji, jaki
towarzyszył mu przy wkradaniu się w podobne miejsca sprawiał, że czuł, że żyje
naprawdę. Czekał na ten moment odkąd poznał bliźniaków. Od ostatniego razu,
kiedy wykonywał podobne zadanie minęły ponad dwa lata i z radością w sercu
chłonął teraz każdą chwilę.
Ale jeszcze nigdy nie włamywał
się do miejsca o podobnej randze. Można powiedzieć, że na coś takiego czekał
całe życie. Było to zadanie godne
zakończenia kariery.
- Już – szepnął nagle Kastar,
który szedł pierwszy w kolejce.
Galthar zszedł jeszcze dwa stopnie niżej i poczuł, że schody
się skończyły. Stali teraz w niewielkim ciemnym pomieszczeniu.
- Czas na światło – rzekł Mathos,
po czym wyjął z plecaka pochodnie i krzesiwo,
Kucnął próbując zapalić pochodnię,
a w tym samym momencie Galthar dotknął ręką ściany, po czym przejechał po
kamieniu robiąc parę kroków przed siebie. Była szorstka, nierówna i
nieprzyjemna w dotyku. Opuszki jego palców -przez całe życie delikatne, przyzwyczajone
do precyzyjnych robótek - były teraz
dość twarde i mocne. A stało się tak za sprawą nudnej pracy na roli, którą
wykonywał przez te ostanie dwa lata.
Stawiając pojedyncze kroki i
zagłębiając się coraz bardziej w ciemność w końcu natrafił na powierzchnię
przed sobą. Zdjął swoją czarną, brudną wełnianą rękawicę bez palców i dotknął
tego co spotkał na swojej drodze.
Powierzchnia była zimna. W
porównaniu do kamienia wręcz lodowata. Zgiął palec i stuknął w ścianę, a do
jego uszu dotarł metaliczny dźwięk.
Oto i on.
- Znalazłem skarbiec – powiedział
na głos.
Jego słowa odbiły się echem od
zimnych ścian.
Nagle pomieszczenie rozjaśniło
się, gdy Mathos uniósł w górę pochodnie. Obaj bracia zbliżyli się do złotych
drzwi skarbca stając za plecami Galthara.
Kamienna ściana zamieniała się w złoto, w którym zainstalowane
były wypukłe okrągłe drzwi z wielkim zawiasem z lewej i okrągłą korbą na
środku.
Cały instrument przypominał ster statku, a wokół niego znajdowało się pięć niewielkich,
okrągłych otworów, ułożonych względem siebie w kształcie pięciokąta foremnego. Najwyższy
z nich miał kształt gwiazdy.
Mathos zbliżył ogień do ściany
skarbca.
- Dasz radę? – zapytał odwracając
się do Galthara.
Uśmiechnął się.
- Po to się urodziłem.
To powiedziawszy ukląkł i
wyciągnął ze swojej torby rozwijany pokrowiec na wytrychy związywany rzemykiem.
Przez ostatnie dwa tygodnie
studiował budowę drzwi zamkowego skarbca. Jakimś cudem Mathos i Kastar weszli w
posiadanie planów jego
budowy, dzięki czemu mogli rozpracować zabezpieczenia. Mechanizm
na pierwszy rzut oka wydawał się bardzo skomplikowany. Otwarcie jednego z
pięciu zamków, pozwalało dopiero na próbę otwarcia drugiego. Trzeba było znać
sekwencję ustawień, aby wiedzieć w jakiej kolejności je otwierać.
Zadanie miał wykonać Galthar.
Za czasów Gildii był wybierany do
otwierania zamków za każdym razem, gdy tylko udawali się na jakąś misję. Otwierał
małe i proste, ale też duże i skomplikowane. Lepszego od niego – jeżeli chodzi
o tą dziedzinę – próżno było szukać. Lecz tak rozbudowanego mechanizmu, jak ten
przy skarbcu jeszcze nigdy nie rozbrajał, choć znając plany jego budowy zadanie
stawało się prostsze.
Wziął do ręki jeden z wytrychów
zakończony zgiętą końcówką, w kształcie litery Z i włożył go do jednej z dwóch
dolnych zapadni.
- Światło – polecił, a Mathos
zbliżył pochodnie do dziurki.
Galthar pochylił się.
Cały świat, w jednym momencie,
zamknął się dla niego w tym jednym jedynym otworze.
Najostrożniej jak tylko umiał
wprowadził metalowy pałąk do dziurki i ostrożnie przesuwał go coraz głębiej.
Nagle poczuł opór jednego z trybów zamka, więc zatrzymał się i przesunął
wytrych kawalątek w lewo. Odetchnął z ulgą, gdy udało mu się wprowadzić go
głębiej.
Przypomniał sobie kolejny raz
rysunek, jaki bracia przedstawili mu podczas omawiania planów. Pierwszy z
otworów był głęboki na długość połowy metalowego narzędzia i był zakończony
maciupkim wgłębieniem, które po wypełnieniu pozwalało na obrócenie zamka.
Galthar swój wytrych jak na razie
włożył do jednej trzeciej długości, dlatego musiał jeszcze raz spróbować przesunąć
go w jedną lub w drugą stronę.
Jego wcześniejsze zdenerwowanie,
czy strach przed strażnikami, kompletnie odeszło w zapomnienie. Teraz liczyło
się tylko otwarcie zamka. Zupełnie zapomniał o wszystkim innym.
Był znany w Gildii z tego, że
umiał perfekcyjnie opanowywać zdenerwowanie w chwilach, kiedy było to potrzebne.
Otwierał zamki pod presją już nie raz i teraz, gdy zajmował się skarbcem
Najwyższego przypomniał sobie dawne czasy.
Poczuł ulgę, gdy udało mu się
wsunąć wytrych jeszcze kawałek. Delikatnym ruchem dłoni wyczuł to niewielkie
wgłębienie, którego szukał i wcisnął tam końcówkę narzędzia. Wytrych wszedł w
owo wgłębienie i Galthar wiedział, że może obrócić metalowy pałąk bez ryzyka
złamania.
Usłyszeli dźwięk przekręcanego
trybu i pierwszy element z pięcioelementowego mechanizmu został rozbrojony.
Galthar wyciągnął narzędzie z dziury i wyprostował się.
- Uff.
- Szybko poszło – uśmiechnął się
Kastar.
Galthar spojrzał na niego z
politowaniem.
- Toż to pierwszy stopień– odparł
– jeszcze cztery.
Można było spostrzec zawiedzenie
na twarzy mężczyzny, jednak szybko je ukrył.
- No to teraz następne –
rzucił - dalej, dalej.
Zwykle nie lubił, gdy go
pospieszano.
Teraz jednak nie przejmował ani
trochę. Zadanie było najwyżej wagi.
Stanął przed olbrzymią, złotą korbą, złapał za uchwyty i
przekręcił ją o jedną piątą obwodu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Drzwi
wysunęły się ze ściany na szerokość cala.
Następnie przystąpił do kolejnego
z otworów.
Z drugim rozprawił się równie
szybko, co z pierwszym. Wrota wysunęły się o kolejny cal.
Chociaż Bliźniacy pośpieszali go co jakiś
czas, on uważał, że szybciej się nie da. Wiele razy otwierał bardziej skomplikowane zamki
przez parędziesiąt minut, więc czas, który poświęcał teraz był niczym, w
porównaniu do tamtego.
Użył wytrycha po raz trzeci i
wprowadził go ostrożnie do następnego otworu. Pomajstrował trochę, a zamek
chrząknął. Trzeci poziom również został otwarty.
Tym razem to Kastar przekręcił
korbę wysuwając drzwi ze ściany na kolejny cal.
- Pracuj – mruknął do Galthara,
gdy ten chciał się wyprostować.
Kastar przez cały czas tupał
stopą, a jedną z dłoni przecierał zarośnięty podbródek zerkając co chwilę w
stronę schodów.
- Jeszcze dwie – szepnął –
prędko. Musi się udać.
Galthar kiwnął głową.
Strzepnął pot z rąk, wytarł je
kolejny raz o spodnie i przystąpił do pracy nad przedostatnim zamkiem.
Temu zabezpieczeniu poświęcił
najwięcej czasu, bo według planów był to najbardziej skomplikowany mechanizm z
całych drzwi skarbcowych.
Wyjął z rozwijanego pokrowca
płaskie narzędzie, które włożył w równie płaska dziurę na połowę długości. Od
razu je przekręcił a dziura powiększyła się ze szpary tworząc niewielki
okrąg.
Wprowadził tam swoje ulubione
zygzakowate narzędzie, którym podważył jedną z zastawek zamka. Jednym wytrychem przekręcił zamek do połowy, a drugi
wprowadził w powstałą szparę, dzięki czemu mógł dostać się o wiele głębiej.
Minuty mijały, lecz jego ruchy
były tak samo arcydelikatne i zrównoważone jak na początku. Ze skupieniem
poruszał dłonią o tyle ile było potrzeba. Po raz kolejny zapomniał o całym
świecie.
- Długo jeszcze? – zapytał ostro
Kastar wyrywając go z zamyślenia.
Zwrócił głowę w jego kierunku.
- Staram się.
- Nie mamy całej nocy.
- Robię co mogę – odparł Galthar.
- Niech pracuje – obronił go
Mathos przekładając pochodnię do drugiej ręki, aby ustawić się nieco wygodniej.
Kastar oparł się o ścianę i
założył ręce na piersiach. Zaczął wpatrywać się w ręce Galthara z wielką uwagą.
Spróbował przekręcić zamek, lecz
coś nadal go blokowało. Na rękach poczuł pot.
- Muszę… - powiedział rozglądając
się – szmatka.
- Jaka kurwa szmatka? – warknął
Kastar – szybciej no.
Galthar odetchnął.
- Przytrzymaj mi tu – zwrócił się
do Mathosa wskazując na wytrych wetknięty do połowy długości w zamek – tylko
ostrożnie.
Człowiek z pochodnią kucnął koło
niego i niezbyt poradnie złapał za narzędzie. Ręka mu się trzęsła.
W tym samym momencie Galthar
wytarł jedną dłoń o spodnie, a potem drugą, tym samym ciągle przytrzymując
drugi z wytrychów wolną ręką.
- Dzięki – powiedział odbierając
narzędzie od Mathosa.
Ten kiwnął głową.
Odetchnął po raz kolejny.
Chwilę jeszcze majstrował przy
zamku przypominając sobie zawiłości w
planie budowy skarbcowych drzwi.
Przez jego głowę przeszła myśl,
że może plany były wadliwe.
Ale szybko zapomniał o tym i ponownie skupiając się na
otworze. Nie mógł zawieść bliźniaków w tej chwili.
W końcu najcieńszym z narzędzi,
jakimi dysponował odnalazł między pozostałymi wgłębienie, którego tak szukał i
kolejny raz przekręcił tryb.
Czwarty zamek został rozbrojony.
Kolejny raz przekręcono złotą korbę.
- Świetnie! – rzekł uradowany
Kastar.
Galthar tylko kiwnął głową. Na pochwały przyjdzie czas później.
Czekało go teraz najtrudniejsze
zadanie. Planu piątego zamka nie posiadali wcale.
Twórca ostatniego z poziomów drzwi
skarbca podobno nikomu nie zdradził sekretów swego dzieła, a wszystkie rysunki
spalił. Poza tym – jak mówiły plotki - żaden złodziej przed nimi nigdy nie doszedł do ostatniego poziomu mechanizmu.
Galthar miał więc za zadanie
rozpracować zabezpieczenie opierając się jedynie o swoje doświadczenie i
instynkt włamywacza.
Mathos klepnął go wolną ręką w
plecy.
- Do dzieła.
- Do dzieła – szepnął, po czym stanął
przy ostatnim z otworów.
Ten znajdował się najwyżej ze
wszystkich. Nieco ponad głową Galthara.
Wprowadził do dziury wytrych w
kształcie litery Z, jednak nie wepchnął go nawet o cal. Pokręcił głową
wybierając ze swoich narzędzi, to z płaską końcówką.
Również bez skutku.
- Co jest?! – Kastar wpatrywał
się w niego ze zmrużonymi oczami.
Niedobrze…
Przetarł ręce raz jeszcze i
spojrzał na swoje narzędzia. Prawdę mówiąc nie wiedział co teraz robić. Przez
jego głowę przelało się tysiące myśli o porażce.
Nie miał ochoty wysłuchiwać żali
Kastara, ani oglądać zawiedzionego spojrzenia Mathosa.
Jeżeli nie otworzę, zawiodę.
Musieliby odejść z tego miejsca
odczuwając gorzki smak porażki.
Trzeba coś zrobić. Ale jak…
Wziął do ręki kolejne z narzędzi
i spróbował włożyć je do dziury, jednak kolejny raz zastał tylko ściankę na
swojej drodze.
- Co do… - Mathos wpatrywał się w
dziurę ze złością.
Galthar złapał się za głowę.
Myśl!
Czas uciekał, a oni tkwili przed
skarbcem nie wiedząc co zrobić z ostatnim otworem.
Galthar raz jeszcze spróbował
zagrać na zwłokę.
Wyciągnął rękę i włożył do otworu
palec, próbując wyczuć pożądane wgłębienie na ściankach zamka.
Jednak były one zupełnie gładkie.
- Chyba już wiem, dlaczego nikt
jeszcze nigdy nie włamał się do tego skarbca – zaśmiał się histerycznie.
Bracia bliźniacy nie podzielili
jego humoru.
- Musi być jakiś sposób –warknął
Kastar stając przed drzwiami.
Galthar usunął mu się z drogi.
Mężczyzna zmierzył okrągłe wrota
od góry do dołu, po czym niespodziewanie złapał za uchwyty złotej korby.
- Ostrożnie! – zawołał Galthar,
ale to nie powstrzymało Kastara.
Z całą siłą jaką miał w ramionach
pociągnął mechanizm w swoją stronę.
Ku ich zdziwieniu drzwi uległy. Ze
szczękiem metalu powoli otworzyły się ukazując im zaciemnione pomieszczenie, pełne
gór złotych monet.
Galthar i Mathos stali parę
sekund z otwartymi ustami nie mogąc uwierzyć, w to co właśnie się stało.
Kastar otrzepał ręce.
- Chyba już wiem, dlaczego nie
było planu do ostatniego zamka – uśmiechnął się.
Oni go już nie słuchali.
Jednym susem przeskoczyli wysoki
próg i wskoczyli do skarbca pochłaniając wzrokiem cała jego zawartość.
Galthar dla pewności wziął w dłoń
garść monet i przesypał je z jednej do drugiej.
- Stwórco Światów, prawdziwe!
Nie czekając dłużej otworzyli
swoje torby i zaczęli nabierać garście złotych monet i drogocennych kamieni
wsypując je do wewnątrz.
Śmiał się w głos.
Całe szczęście, że Kastar jest taki porywczy. Jesteśmy bogaci!
Metaliczny dźwięk przesypywanych
skarbów wypełnił pomieszczenie.
Galthar usłyszał także dudnienie,
przypominające mu tupanie nogi Kastara .
Nie dbał o to teraz. W tym
momencie liczyły się dla niego tylko pieniądze. Rzecz, którą tak bardzo kochał…
Nie było nawet mowy o tym, żeby
obrabować cały skarbiec. Góry monet były tak olbrzymie i rozległe, że nie
sposób było ich ogarnąć nawet wzrokiem, poza tym mieli do dyspozycji tylko trzy
torby.
To im jednak wystarczyło.
Tak naprawdę włamali się w to
miejsce po konkretną rzecz. Mathos i Kastar upatrzyli sobie za cel złoty puchar
wysadzany szafirami – jeden z większych skarbów w mieście.
Najwyższy nie odczułby ani trochę
braku trzech małych kupek złota. Jednak strata złotego pucharu była dla niego
bardzo dotkliwa, gdyż był to puchar rodu królów. Skradziony zostałby symbolem
ich włamania. Czymś, czym mogliby szczycić się do końca życia
Galthara natomiast bardziej
interesował sam powrót do łotrowskiego życia, niż pieniądze czy puchary.
Teraz, gdy wykonał największe w
swoim życiu zadanie mógł z całą stanowczością powiedzieć, że nigdy nie czuł się
lepiej. Po dwóch latach spędzonych na banicji w końcu powrócił do miasta z
hukiem.
Zrobił w swoim życiu już
wystarczająco, żeby w końcu się
ustatkować i rozpocząć spokojne życie. Gdzieś daleko, Gdzieś, gdzie nie dosięgałby
go list gończy, który nadal na nim ciążył.
Z tą wspaniałą myślą przesypywał
kolejną garść złotych monet do swojej torby.
Lecz nagle do jego uszu dotarł
dziwny dźwięk.
Odwrócił się, a Kastar i Mathos, którzy
trzymali już złoty puchar w rękach zrobili to samo.
I w jednej chwili poczuł olbrzymi
ucisk w brzuchu.
Ze schodów z których przyszli
biło niewielkie światło, któremu towarzyszyły dźwięki kroków.
Z każdą kolejną chwilą światło
wzmacniało się.
Jęknął łapiąc się za głowę.
Rozglądnął się szybkim ruchem,
aby znaleźć jakąś kryjówkę, lecz nie było tam żadnej.
- Tylko spokojnie – szepnął
Mathos unosząc w jego stronę drżącą rękę
– Ja to załatwię. Nie zrób nic głupiego.
Galthar poczuł fale gorąca na
swoim ciele.
Stanął i przetarł włosy
zaczesując je do tyłu. Jego ręka, jak i czoło były zupełnie mokre.
I w końcu na korytarzu przed
drzwiami skarbca pojawili się ci, których obawiali się najbardziej. Strażnicy.
Było ich ponad piętnastu (i
pewnie dwa razy tyle na schodach) i nie było nawet cienia szansy, żeby
przedrzeć się do wyjścia.
Mathos i Kastar podnieśli ręce.
On zrobił to samo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz