Od urodzin Arrina minął miesiąc i chłopiec otrząsnął
się już po traumatycznych, zarazem smutnych przeżyciach. Starcie z ojcem, które
miało miejsce na uczcie wywarło na ich obu niechęć do kontaktowania się ze sobą
nawzajem i od tamtej pory nie rozmawiali zbyt wiele. Aż do czasu, kiedy ojciec
zawiadomił go, że będzie mógł wystąpić w miejskim turnieju w dniu pożegnania
lata. Uradowany Arrin, zapominając o wcześniejszych problemach, co dzień
ćwiczył walkę na dziedzińcu z jednym z Lordów jego Ojca. Było tak i tego dnia.
- Szybciej ruszaj nogami ! –
krzyknął Ser Cornell – Wykończ go.
Arrin posłuchał jego rady i
szybkim cięciem powalił przeciwnika na ziemie.
Ser Regan Cornell był Dowódca
Garnizonu zamkowego w Tressport i zarazem
najlepszym nauczycielem bojowym w zamku. Od tygodnia Arrin dzień w dzień
ćwiczył walkę mieczem na dziedzińcu słuchając rad starego Dowódcy, gdyż już za
cztery dni miał wystąpić w turnieju.
W każdym roku na dzień
zakończenia lata z okolicznych wsi, miasteczek i zamków zjeżdżali się wszyscy
ludzie aby świętować, bawić się, jeść, pić i symbolicznie pożegnać tą piękną
porę roku.
W ten dzień odbywały się także
turnieje. Najwięksi wojownicy przyjeżdżali do Tressport aby walczyć na miecze i kopie, strzelać z łuku, a także
rzucać nożami.
W zeszłym roku Arrinowi nie
pozwolono wziąć udziału w walkach. Ba, w ogóle nie pozwolono mu ich nawet
oglądać. W tym roku, jednak ojciec pozwolił synowi wystąpić, z czego ten
niezmiernie się cieszył. Chciał to wykorzystać, aby w końcu pokazać, że jest
godzien swojego szlachetnego pochodzenia, po nieudanej próbie w swoje urodziny.
Tym razem nikt nie mógł mu przeszkodzić.
Choć sam Dziedzic uważał, że może
walczyć z dorosłymi, ojciec postanowił umieścić go w zawodach giermków. Brali w
nim udział chłopcy, którzy nie ukończyli 16 roku życia.
Arrin był zawiedziony. W historii
bywały przypadki, że młodsi wygrywali ze starszymi i był pewny, że dałby sobie
radę w turnieju. Wierzył, że gdyby ojciec dał mu szanse, mógłby przejść do
historii jako jeden z młodszych zwycięzców turnieju.
Dzisiaj Dziedzic walczył z jednym
z zamkowych pomagierów - Dejanem Chłopak był od niego trzy lata starszy, ale
wcale nie walczył lepiej. Popełniał dużo podstawowych błędów i często się
przewracał.
Dla Arrina taki przeciwnik jak Dejan nie był najmniejszym problemem i pokonywał go za każdym razem, bez
najmniejszego problemu. Lecz mimo to, że ciągle wygrywał, nie był zadowolony.
- Chcę kogoś lepszego, Ser –
powtarzał po każdym treningu Ser Cornellowi – Dejan jest słaby.
Ser Cornell, na jego prośbę, po
kolei znajdywał nowych przeciwników i codziennie Arrin próbował kolejnych
zamkowych pomagierów . Większość zachowywała się tak jakby pierwszy raz
widzieli broń, mimo, iż ser Cornell zapewniał że walczyli już nie raz. Arrin
pokonywał wszystkich z taką samą łatwością. Nikt nie stawiał większego oporu
niż Dejan i chłopiec bez problemu pokonywał wszystkich.
Oprócz jednego.
Dowódca garnizonu przyprowadził
któregoś ranka łysego wysokiego chłopaka i popchnął go przed Arrina.
- To Pitt, chłopak ze stajni–
rzucił Ser Cornell – może on stawi Ci czoła.
- Witaj Panie – powiedział Pitt
kłaniając się nisko i nie patrząc mu w oczy. Arrin spojrzał na niego z
politowaniem. Chłopak był brudny i miał podarte ubranie a zapach końskiego
gówna, jaki od niego bił był nie do wytrzymania.
Mimo wzrostu Arrin nie sądził,
żeby stajenny był w stanie go pokonać.
Załatwię go szybko
Dobył miecza. O koncerzu który
dostał od kowala dawno zapomniał. Teraz używał stępionej broni turniejowej,
lecz nadal pięknie zdobionej. Nie używałby przecież byle czego. Pittowi podano
krótki stępiony toporek.
Gdy spojrzeli sobie w oczy Arrin
spostrzegł cień furii spojrzeniu stajennego.
Zaśmiał się w duchu.
Ruszyli do ataku i Arrin
postanowił od razu przejąć kontrolę nad walką ale nie spodziewał się tak
szybkiego ataku ze strony stajennego. Musiał szybko uciekać przed szaleńczymi
ciosami toporka którym wymachiwał Pitt, bo inaczej skończyłby z głębokimi ranami.
Kiedy ich bronie w końcu zderzyły się w powietrzu, dało się słyszeć ostry
odgłos stali. Raz po raz wymieniali szybkie ciosy między sobą, aż w końcu Arrin
przeszedł do kontrataku. Jednak Pitt z łatwością odbił jego pierwsze uderzenie
i błyskawicznie zadał cztery szybkie cięcia. Dziedzic znowu musiał się cofnąć.
Chłopak wykorzystał chwilę i obrócił się
pochylony i spróbował zadać cięcie w nogi. Arrin ledwo odskoczył ale
Pitt już nacierał w niego szarżą.
Usłyszał gdzieś w oddali krzyk, ale nie miał na to czasu. Musiał pokonać
stajennego.
Ten już na niego nacierał z
szaleńczą szarszą wymachując toporem. Arrin odbił trzy uderzenia, ale nie
zdążył zablokować trzeciego i dostał tępym toporem po brzuchu. Syknął z bólu,
ale nie przewrócił się,
Nie dam się pokonać tak łatwo.
Postanowił przejąć inicjatywę. Szybko
zamachnął się swoim mieczem, ale Pitt kolejny raz z łatwością odbił cios. Arrin
od razu wytoczył drugi prosto w głowę, ale chłopak bez problemu uchylił się
przed uderzeniem i sam walnął go pięścią w twarz . Dziedzic stracił równowagę i
zrobił szybkie dwa kroki do tyłu, ale stajenny był już przy nim. Wykorzystując
chwilę nieuwagi wykonał silne cięcie w poprzek ćwiekowanej skóry Arrina.
Przeszył go ogromny ból w klatce
piersiowej i upadł. Widział tylko stojącego nad nim Pitta który stał z
toporkiem w górze.
- Powiedziałem stop! – Ser
Cornell wbiegł przed leżącego Arrina i zaczął krzyczeć na stajennego – Co ty
sobie wyobrażasz ?! Co ci mówiłem?! No powiedz, co ci mówiłem!?
Arrin przez chwilę patrzył na
całą sytuacje, a potem usłyszał głos Dejana.
- Chodź panie – powiedział – Nie
słuchaj ich.
Dejan pomógł Arrinowi wstać i
otrzepać się z kurzu.
Na drugim końcu dziedzińca Ser
Cornell prowadził Pitta za ucho krzycząc coś strasznie głośno.
Poszli razem z kuchennym oddać
stroje i broń do zbrojowni. Wyglądało na to, że był to koniec treningów na
dziś.
Arrinem targała złość. Był
zdenerwowany i wściekał się na stajennego.
- Narwaniec– poskarżył się
Dejanowi – Gdyby nie Ser Cornell już bym nie żył. Mój ojciec powinien go
powiesić.
- Jest nieokrzesany, to prawda –
przyznał chłopak – mógł zrobić ci krzywdę, Panie. Ser Cornell bardzo się
przestraszył. Od początku krzyczał żebyście przestali.
- Dałbym sobie radę – odparł
Arrin udając spokojnego, chociaż wiedział, że mógł leżeć teraz na dziedzińcu z
rozbitą głową.
Następnego dnia Arrin nie
zobaczył już Pitta.
- Musi odpracować soją karę –
odparł ser Cornell, kiedy Arrin o niego spytał.
Dowódca garnizonu zdecydował, że
aż do turnieju Arrin miał walczyć tylko z Dejanem i z nikim innym. Sądził, że
Dejan jest najlepszym przeciwnikiem do nauczenia się podstawowych technik.
Arrin założył swój codzienny, ćwiczebny strój i był już gotowy do walki kiedy
drzwi od zamku otworzyły się z trzaskiem. Wybiegł z nich mężczyzna ubrany w
niebieskie szaty. Był Lord Gastner, Mistrz nad Listami. Ukłonił się Arrinowi i
podbiegł do ser Cornella. Chłopiec podszedł do nich, żeby posłuchać wieści.
- Lord Pretrian kazał przekazać,
że uczestnicy do turnieju zaczną się zjeżdżać już za dwa dni. Nie zwlekając
przełożono termin turnieju. Dzień po zjeździe miejscowych.
- Może to przez te problemy na
północy – zastanawiał się Ser Cornell patrząc w przestrzeń.
- Jakie problemy ? – zapytał
ciekawy Arrin. Nigdy nie informowano go co dzieje się w innych miastach.
- W Perhange zabili Najwyższego.
Ale mają już nowego – odparł szybko Ser Cornell – To chyba nic poważnego,
prawda ? – zapytał starca.
- Chyba nie – odrzekł – Najwyżsi giną często, trzeba się do tego
przyzwyczaić – nagle zdał sobie sprawę, z tego co powiedział - Nie przeszkadzam
wam dłużej, do zobaczenia – ukłonił się
i wyszedł.
Nie zwlekając zaczęli walczyć.
Arrin nie spodziewał się takich
rzeczy od Dejana. Walczył z nim często i wiedział jak służący posługuje się
mieczem. Ale dzisiaj był odmieniony. Blokował wszystkie ciosy i sam wyprowadzał
naprawdę niebezpieczne ataki. Arrin był wielce zdziwiony, ale nie przeszkadzało
mu to żeby walczyć jeszcze lepiej.
- Uderz! – krzyczał co chwile ser
Cornell – Dobrze, teraz!
Walczyli dziś z tarczami których
Arrin nie lubił. Ciężka tarcza spowalniała jego zwinne ruchy, a kiedy chciał
zadać ostateczny cios Dejan blokował jego miecz swoją . Walka trwała dłużej niż
zwykle. Dejan nie pozwalał podejść bliżej Arrinowi a do tego świetnie blokował
wszystkie ciosy tarczą. Chłopiec był bezradny. Czasem próbował zadać cios w
nogi ale to odkrywało go za bardzo więc zrezygnował z tego typu zagrywek.
- Stop! – przerwał nagle ser
Cornell – Panie, jeżeli ci przeszkadza to walcz bez tarczy. Musisz próbować
różnych metod.
Arrin od razu upuścił tarcze. Bez niej był o wiele zwrotniejszy i zadawał o
wiele więcej ciosów co sprawiało wiele trudności Dejanowi.
Nadal wymieniali ciosy. Arrin
próbował obiec Kuchennego i zaatakować od tyłu, ale nic z tego nie wychodziło,
ten blokował tarczą, nawet plecy.
- Stop! – przerwał znowu ser Cornell – Chłopcy, potrzebujecie nietypowych rozwiązań żeby
wygrać. Jeżeli będziecie nadal trwać w wymianach ciosów padniecie obydwaj.
Arrin od razu zaatakował. Zaczął
obijać tarczę Dejana raz z prawej, raz lewej. W końcu kopnął ją butem z całej
siły tak, że chłopak musiał się cofnąć. Potem znowu próbował obiec przeciwnika
i zaatakować skokiem z góry. Wyskoczył i zadał pchnięcie w sam środek okręgu.
Przy uderzeniu, poczuł, że tarcza Dejana jest bardzo obluzowana.
To jest sposób – pomyślał z uśmiechem.
Nabiegł na przeciwnika z całą
szybkością chcąc odbić się od jego tarczy. Udało się. Dejan przepchnął go na
drugą stronę i Arrin zauważył że tarcza już ledwo wisi na jego ręce. Postanowił
powtórzyć atak. Wziął rozbieg i już miał uderzać w kuchennego, kiedy ten
odsunął się szybko z miejsca, Arrin minął go i odwrócił się. Dejan również
obrócił się równie szybko i rzucił luźną tarczą w stronę Arrina.
Zdezorientowany nie zdążył odskoczyć i dostał ciężkim okręgiem prosto w żebra
Krzyknął z bólu przewracając się.
Dejan podszedł do niego, pomógł mu wstać.
- Przepraszam Cie, Panie – mówił
przerażony podając Arrinowi miecz – nie chciałem….
- Zamknij się chłopcze – przerwał
mu ser Cornell podbiegając do nich – świetna robota. Wspaniała i długa walka. I
co ? – spojrzał na Arrina z uśmiechem –
nie spodziewałeś się, że on tak umie, co ?
- Nie – odparł obolały i wściekły
Arrin – I tak zabiją go w turnieju – dodał wściekły i odszedł zmienić strój.
Nazajutrz również walczył z
Dejanem. Ser Cornell powiedział im, że to ostatnia walka przed turniejem, bo
kiedy będą tu ich przeciwnicy z innych miast nie będą mogli walczyć, aby nie
zdradzać swoich umiejętności.
Arrinowi wydawało się to
śmieszne. Jestem następcą tronu, mogę
robić co zechcę.
Dzisiaj wygrał z Dejanem bez
problemu. Zaczął bez tarczy i od razu zalał go falą ciosów których kuchenny nie
mógł odbić.
Cieszył się z tego zwycięstwa,
choć ukrywał radość dla siebie. Po dwóch przegranych z rzędu przestraszył się.
Co by to było, gdyby stracił nagle swe umiejętności dzień przed turniejem.
Jednak ta wygrana uspokoiła go. Pewność siebie powróciła do jego serca i znowu
nie mógł doczekać się turnieju.
Na zawodach największym problemem
będą na pewno chłopcy z Akademii Wojskowej Tressport, w której szkolenie było
marzeniem Arrina. Porządne nauczanie, codzienny trening i surowe zasady
sprawiały, że adepci szybko stawali się maszynami do zabijania.
Choć Arrin wiedział, ze mogą
sprawić problem nie obawiał się zbytnio. Wiedział, że ze swoimi da sobie radę
bez problemu, chyba że będą wśród nich tacy narwańcy jak Pitt ze stajni. W
takim przypadku poprosi ojca o dyskwalifikacje.
Do Lorda Pretriana miał jeszcze
jedną sprawę. Chciał na turnieju wystąpić w srebrnej zbroi z liśćmi laurowymi.
Tej samej, w której był na polowaniu w lesie. Jednak po ostatnich kłótniach i
pogorszeniu się ich relacji przekonanie ojca nie było prostym zadaniem.
Dziś po kolacji porozmawiam z nim o tej sprawie – postanowił - Im
szybciej to załatwię, tym ojciec łatwiej da się przekonać.
Arrin zjawił się w Sali Jadalnej, kiedy już na stołach było wszystko podane.
Zauważył też Dejana biegającego z mięsami i chlebem między stołami. Niektóre z
lordowskich głów kłaniały się Arrinowi, ale nie zwracał na nich uwagi. Tym
razem zajął miejsce niedaleko ławy Najwyższego i czekał spoglądając na drzwi.
Od tygodnia, kiedy ojciec
poinformował go o turnieju, nie rozmawiali. Lord Pretrian ostatnimi czasy
bardzo rzadko odzywał się do Arrina, a chłopiec wiedział, że nie należy go
niepokoić bez powodu. Najwyższy łatwo się
denerwował, a ostatnio miał jeszcze wiele na głowie, przez pewne
problemy polityczne, o których jak zwykle Arrin nie miał bladego pojęcia.
Po chwili drzwi się otworzyły.
Najwyższy wszedł do Sali wraz ze swoim skrybą Lordem Gastnerem. Kiedy
przekroczył próg u drzwi wszyscy wstali. Lord Pretrian nakazał dłonią żeby
usiedli (dla Arrina nie miało to sensu)
i szybkim krokiem udał się do swojego pięknie zdobionego krzesła przy
stole na podwyższeniu. Wszyscy znowu zaczęli rozmawiać i w Sali znów zapanował
gwar.
Arrin przez całą ucztę wymyślał
słowa rozmowy, którą miał zaraz przeprowadzić. Bardzo chciał wystąpić bogato
zdobionej, srebrnej zbroi a nie w jakichś łachmanach, dlatego musiał rozegrać
ten dialog idealnie. Chłopiec wiedział, że jego ojciec nie należy do prostych
typów. Kiedy się uprze musi się dziać po jego myśli i nikt nie mógł go
przekonać do własnego zdania
Do Lorda Pretriana i Gastnera
dosiedli się jacyś lordowie z Rady i zaczęli dyskutować. Arrin patrzył na tą
scenę dokładnie i zauważył, że ojciec z kamienną twarzą patrzył na kurczaka na
talerzu w prawej ręce wywijając nożem.
To chyba nie wróży
zbyt dobrze.
Najwyższy zawsze był skupiony i
patrzył w oczy swojego rozmówcy, chyba że nie chciał z kimś rozmawiać. Teraz w
ogóle nie był zainteresowany przemową Lorda Gastnera, który gestykulował z
uśmiechem. To nie był dobry znak. Arrin nie chciał przeszkadzać ojcu w ważnych
sprawach miasta, więc musiał czekać aż Lord Pretrian wyjdzie i złapać go na korytarzu.
Wraz z nim czekali wszyscy obecni
na sali. W Tressport jak i w innych
miastach panowała tradycja, że póki Najwyższy nie wyjdzie, nikt nie może
opuścić Sali bez ważnego powodu.
Jakby go tutaj podejść? - rozmyślał Arrin nakładając sobie na swój talerz solidną
porcję pieczonych ziemniaków.
Najlepszym wyjściem byłoby powiedzieć wprost co ma na
myśli. Najwyższy nie lubił, kiedy jego rozmówca mówił wywijająco, lecz nie lubił też żądań. Arrin
powinien ze spokojem przedstawić mu swój tok rozumowania, w którym on – jako
prawowity Dziedzic Tronu – chcąc godnie wyglądać na turnieju chce przywdziać
piękną zbroję. Przedstawi ojcu za i przeciw. Argumenty popierające jego pomysł,
to brak hańby dla rodu i satysfakcja Dziedzica. A argumenty przeciw? Nie było
żadnego. Tylko z czystej nienawiści ojciec mógłby zabronić mu wystąpienia w
zbroi. Powodu, dla którego nie miałby jej nosić próżno było szukać. Z tą
pozytywną myślą zjadł obiad ze smakiem. Tym razem nikt go nie zagadał.
W końcu, po dłuższej chwili Lord
Pretrian wstał a za nim wszyscy zgromadzeni.
Przeszedł naokoło stołu wraz z Lordem Gastnerem, przeszedł przez salę i
wyszedł znikając za drewnianymi drzwiami.
Arrin wybiegł za nim.
- Ojcze – zwołał na korytarzu.
- Witaj – odparł uprzejmym,
udawanym tonem – Śpieszę się. Co się dzieje ?
Arrin zbliżył się do nich.
- Właściwie, to nic. Ale mam
pewną sprawę –kompletnie zapomniał co miał dokładnie mówić. Zerknął na Lorda
Gastnera, dając mu do zrozumienia, że potrzebuje odrobiny prywatności. Skryba
zrozumiał znak i odsunął się kawałek
zostawiając ich samych – No więc. Mamy pojutrze ten turniej.
- I ?
- No i… może mógłbym wystąpić w
tej srebrnej, pięknej zbroi a nie w tych łachmanach ze zbrojowni – wydusił w
końcu jednym tchem.
- Nie wiem, synu – odparł zimnym
tonem wyprostowując się – to nie sprawa na teraz. Później porozmawiamy, gdyż
mam ważne rzeczy do zrobienia.
Zajmij się swoimi.
To powiedziawszy Lord Pretrian
odwrócił się i wraz z Lordem Gastnerem zniknęli wściekłemu Arrinowi z oczu za
zakrętem korytarza.
- Robi to tylko po to, żeby mnie
zdenerwować – powiedział następnego dnia Derrowi.
Siedział właśnie na parapecie
okna zamkowej kuźni. Był ciepły, letni poranek i niedługo mieli się zjawić
pierwsi goście przyjeżdżający z okolic. Zamek tętnił życiem. Już wczorajszego
wieczoru do zamku przybyli mieszkańcy Tressport aby rozstawić stragany, stoły i
namioty na błoniach wokół twierdzy.
Jako syn Najwyższego powinien witać teraz przybyłych gości i częstować ich
chlebem i solą. Jednak nie dostał żadnego polecenia od ojca, dlatego wolał
spędzić poranek wraz ze starym kowalem. Ten polerował właśnie jedną z zamkowych
zbroi i wydawało się, że wcale nie słucha chłopca.
- Może ma racje – stwierdził po
chwili Derr – powinieneś odpokutować za wcześniejsze grzechy.
- Co mu to przeszkadza? – Arrin był coraz
bardziej zdenerwowany – Chcę tylko dobrze wyglądać i zaimponować prostaczkom na
widowni. Jak myślisz co powinienem zrobić ?
Der wrzucił szmatkę do wody,
która zrobiła się już zupełnie czarna i spojrzał na chłopca
- Porozmawiać z ojcem. Przeprosić
go, odpokutować winy.
- Ale ja nie mam nic do
odpokutowywania! – uniósł się Arrin.
- Lepiej to zrób, dobrze
wypadniesz.
- Myślisz, że to pomoże ? – nie
był do końca przekonany co do tego pomysłu.
- Tak, ale pod jednym warunkiem –
odparł Derr z uśmiechem – zrób to w obecności Lordów i dowódców. Lord Pretrian
zagra dobrego ojca i pozwoli Ci ubrać to co chcesz.
- To sprytny plan – przyznał
uradowany Arrin zeskakując z parapetu –
Tak zrobię. Widzimy się na turnieju.
- Ja również żegnam – odparł Derr
wracając do polerowania.
Wychodził z uśmiechem z kuźni.
Nie mógł doczekać się już turnieju. Był to pierwszy raz, kiedy będzie mógł
czegoś takiego dokonać. Tym razem nikt mu nie przeszkodzi.
Cieszyło go także coś innego. W
relacji z ojcem nastąpiła pewna zmiana. Mimo, że zawiódł wtedy w lesie to
pozwolenie na wzięcie udziału w turnieju było czymś w rodzaju drugiej szansy,
której nigdy wcześniej nie otrzymał. Ta myśl napawała go pełnym optymizmem i
dodawała mu jeszcze więcej pewności siebie.
Miejmy nadzieję, że jak wygram jutro turniej, to w końcu urosnę w
oczach ojca. Może w końcu dostrzeże we mnie prawdziwego syna i doceni moje
starania.
Biedny Arrin, coś czuję, że na turnieju będzie miał brutalne zderzenie z rzeczywistością :D
OdpowiedzUsuńPrzy okazji co się stało z moim poprzednim komentarzem?