Dla kogo są Leworęczni

Denerwują Cię przewidywalne historie, wyidealizowane postacie i świat, w którym zawsze zwycięża dobro?


Masz ochotę na ciekawą powieść, pełną intryg i zaskakujących wątków, napisaną w przystępnym stylu, z ciętym humorem i bez nużących opisów, opartą na wartkiej, dynamicznej fabule?


Żądasz rozwoju akcji, bez długiego czekania i powolnych wstępów?


Jesteś fanem książek typu Władca Pierścieni, Gra o Tron, uwielbiasz sesje D&D, Warhammera, a może po prostu całymi dnia katujesz kompa Skyrimem, czy Wiedźminem?



Ta powieść jest dla Ciebie.

Czym są Leworęczni?

Leworęczni to historia dwóch postaci, których przygody wzajemnie się przeplatają. Choć Arrina – nastoletniego Dziedzica, syna Władcy Miasta – i Galthara – łotra wyjadacza, mistrza włamań po trzydziestce – dzielą tysiące kilometrów, ich losy splatają się i oddziaływają na siebie nawzajem, zmieniając przy okazji sytuację całej krainy. Łączy ich bowiem wspólny cel.


Nie będzie spoilerów, więc zacznij czytać i dowiedz się jaki!

sobota, 30 maja 2015

Rozdział 4. - Arrin

Od urodzin Arrina minął miesiąc i chłopiec otrząsnął się już po traumatycznych, zarazem smutnych przeżyciach. Starcie z ojcem, które miało miejsce na uczcie wywarło na ich obu niechęć do kontaktowania się ze sobą nawzajem i od tamtej pory nie rozmawiali zbyt wiele. Aż do czasu, kiedy ojciec zawiadomił go, że będzie mógł wystąpić w miejskim turnieju w dniu pożegnania lata. Uradowany Arrin, zapominając o wcześniejszych problemach, co dzień ćwiczył walkę na dziedzińcu z jednym z Lordów jego Ojca. Było tak i tego dnia.
- Szybciej ruszaj nogami ! – krzyknął Ser Cornell – Wykończ go.
Arrin posłuchał jego rady i szybkim cięciem powalił przeciwnika na ziemie.
Ser Regan Cornell był Dowódca Garnizonu zamkowego w Tressport i zarazem  najlepszym nauczycielem bojowym w zamku. Od tygodnia Arrin dzień w dzień ćwiczył walkę mieczem na dziedzińcu słuchając rad starego Dowódcy, gdyż już za cztery dni miał wystąpić w turnieju.
W każdym roku na dzień zakończenia lata z okolicznych wsi, miasteczek i zamków zjeżdżali się wszyscy ludzie aby świętować, bawić się, jeść, pić i symbolicznie pożegnać tą piękną porę roku.
W ten dzień odbywały się także turnieje. Najwięksi wojownicy przyjeżdżali do Tressport aby walczyć  na miecze i kopie, strzelać z łuku, a także rzucać nożami.
W zeszłym roku Arrinowi nie pozwolono wziąć udziału w walkach. Ba, w ogóle nie pozwolono mu ich nawet oglądać. W tym roku, jednak ojciec pozwolił synowi wystąpić, z czego ten niezmiernie się cieszył. Chciał to wykorzystać, aby w końcu pokazać, że jest godzien swojego szlachetnego pochodzenia, po nieudanej próbie w swoje urodziny. Tym razem nikt nie mógł mu przeszkodzić.
Choć sam Dziedzic uważał, że może walczyć z dorosłymi, ojciec postanowił umieścić go w zawodach giermków. Brali w nim udział chłopcy, którzy nie ukończyli 16 roku życia.
Arrin był zawiedziony. W historii bywały przypadki, że młodsi wygrywali ze starszymi i był pewny, że dałby sobie radę w turnieju. Wierzył, że gdyby ojciec dał mu szanse, mógłby przejść do historii jako jeden z młodszych zwycięzców turnieju.
Dzisiaj Dziedzic walczył z jednym z zamkowych pomagierów - Dejanem Chłopak był od niego trzy lata starszy, ale wcale nie walczył lepiej. Popełniał dużo podstawowych błędów i często się przewracał.
Dla Arrina taki przeciwnik  jak Dejan nie był najmniejszym  problemem i pokonywał go za każdym razem, bez najmniejszego problemu. Lecz mimo to, że ciągle wygrywał, nie był zadowolony.
- Chcę kogoś lepszego, Ser – powtarzał po każdym treningu Ser Cornellowi – Dejan jest słaby.
Ser Cornell, na jego prośbę, po kolei znajdywał nowych przeciwników i codziennie Arrin próbował kolejnych zamkowych pomagierów . Większość zachowywała się tak jakby pierwszy raz widzieli broń, mimo, iż ser Cornell zapewniał że walczyli już nie raz. Arrin pokonywał wszystkich z taką samą łatwością. Nikt nie stawiał większego oporu niż Dejan i chłopiec bez problemu pokonywał wszystkich.
Oprócz jednego.
Dowódca garnizonu przyprowadził któregoś ranka łysego wysokiego chłopaka i popchnął go przed Arrina.
- To Pitt, chłopak ze stajni– rzucił Ser Cornell – może on stawi Ci czoła.
- Witaj Panie – powiedział Pitt kłaniając się nisko i nie patrząc mu w oczy. Arrin spojrzał na niego z politowaniem. Chłopak był brudny i miał podarte ubranie a zapach końskiego gówna, jaki od niego bił był nie do wytrzymania.
Mimo wzrostu Arrin nie sądził, żeby stajenny był w stanie go pokonać.
Załatwię go szybko
Dobył miecza. O koncerzu który dostał od kowala dawno zapomniał. Teraz używał stępionej broni turniejowej, lecz nadal pięknie zdobionej. Nie używałby przecież byle czego. Pittowi podano krótki stępiony toporek.
Gdy spojrzeli sobie w oczy Arrin spostrzegł cień furii spojrzeniu stajennego.
 Zaśmiał się w duchu.
Ruszyli do ataku i Arrin postanowił od razu przejąć kontrolę nad walką ale nie spodziewał się tak szybkiego ataku ze strony stajennego. Musiał szybko uciekać przed szaleńczymi ciosami toporka którym wymachiwał Pitt, bo inaczej skończyłby z głębokimi ranami. Kiedy ich bronie w końcu zderzyły się w powietrzu, dało się słyszeć ostry odgłos stali. Raz po raz wymieniali szybkie ciosy między sobą, aż w końcu Arrin przeszedł do kontrataku. Jednak Pitt z łatwością odbił jego pierwsze uderzenie i błyskawicznie zadał cztery szybkie cięcia. Dziedzic znowu musiał się cofnąć. Chłopak wykorzystał chwilę i obrócił się  pochylony i spróbował zadać cięcie w nogi. Arrin ledwo odskoczył ale Pitt już nacierał w niego szarżą.
Usłyszał gdzieś w oddali krzyk, ale nie miał na to czasu. Musiał pokonać stajennego.
Ten już na niego nacierał z szaleńczą szarszą wymachując toporem. Arrin odbił trzy uderzenia, ale nie zdążył zablokować trzeciego i dostał tępym toporem po brzuchu. Syknął z bólu, ale nie przewrócił się,
Nie dam się pokonać tak łatwo.
 Postanowił przejąć inicjatywę. Szybko zamachnął się swoim mieczem, ale Pitt kolejny raz z łatwością odbił cios. Arrin od razu wytoczył drugi prosto w głowę, ale chłopak bez problemu uchylił się przed uderzeniem i sam walnął go pięścią w twarz . Dziedzic stracił równowagę i zrobił szybkie dwa kroki do tyłu, ale stajenny był już przy nim. Wykorzystując chwilę nieuwagi wykonał silne cięcie w poprzek ćwiekowanej skóry Arrina.
Przeszył go ogromny ból w klatce piersiowej i upadł. Widział tylko stojącego nad nim Pitta który stał z toporkiem w górze.
- Powiedziałem stop! – Ser Cornell wbiegł przed leżącego Arrina i zaczął krzyczeć na stajennego – Co ty sobie wyobrażasz ?! Co ci mówiłem?! No powiedz, co ci mówiłem!?
Arrin przez chwilę patrzył na całą sytuacje, a potem usłyszał głos Dejana.
- Chodź panie – powiedział – Nie słuchaj ich.
Dejan pomógł Arrinowi wstać i otrzepać się z kurzu.
Na drugim końcu dziedzińca Ser Cornell prowadził Pitta za ucho krzycząc coś strasznie głośno.
Poszli razem z kuchennym oddać stroje i broń do zbrojowni. Wyglądało na to, że był to koniec treningów na dziś.
Arrinem targała złość. Był zdenerwowany i wściekał się na stajennego.
- Narwaniec– poskarżył się Dejanowi – Gdyby nie Ser Cornell już bym nie żył. Mój ojciec powinien go powiesić.
- Jest nieokrzesany, to prawda – przyznał chłopak – mógł zrobić ci krzywdę, Panie. Ser Cornell bardzo się przestraszył. Od początku krzyczał żebyście przestali.
- Dałbym sobie radę – odparł Arrin udając spokojnego, chociaż wiedział, że mógł leżeć teraz na dziedzińcu z rozbitą głową.

Następnego dnia Arrin nie zobaczył już Pitta.
- Musi odpracować soją karę – odparł ser Cornell, kiedy Arrin o niego spytał.
Dowódca garnizonu zdecydował, że aż do turnieju Arrin miał walczyć tylko z Dejanem i z nikim innym. Sądził, że Dejan jest najlepszym przeciwnikiem do nauczenia się podstawowych technik. Arrin założył swój codzienny, ćwiczebny strój i był już gotowy do walki kiedy drzwi od zamku otworzyły się z trzaskiem. Wybiegł z nich mężczyzna ubrany w niebieskie szaty. Był Lord Gastner, Mistrz nad Listami. Ukłonił się Arrinowi i podbiegł do ser Cornella. Chłopiec podszedł do nich, żeby posłuchać wieści.
- Lord Pretrian kazał przekazać, że uczestnicy do turnieju zaczną się zjeżdżać już za dwa dni. Nie zwlekając przełożono termin turnieju. Dzień po zjeździe miejscowych.
- Może to przez te problemy na północy – zastanawiał się Ser Cornell patrząc w przestrzeń.
- Jakie problemy ? – zapytał ciekawy Arrin. Nigdy nie informowano go co dzieje się w innych miastach.
- W Perhange zabili Najwyższego. Ale mają już nowego – odparł szybko Ser Cornell – To chyba nic poważnego, prawda ? – zapytał starca.
- Chyba nie – odrzekł  – Najwyżsi giną często, trzeba się do tego przyzwyczaić – nagle zdał sobie sprawę, z tego co powiedział - Nie przeszkadzam wam dłużej, do zobaczenia – ukłonił się  i wyszedł.
Nie zwlekając zaczęli walczyć.
Arrin nie spodziewał się takich rzeczy od Dejana. Walczył z nim często i wiedział jak służący posługuje się mieczem. Ale dzisiaj był odmieniony. Blokował wszystkie ciosy i sam wyprowadzał naprawdę niebezpieczne ataki. Arrin był wielce zdziwiony, ale nie przeszkadzało mu to żeby walczyć jeszcze lepiej.
- Uderz! – krzyczał co chwile ser Cornell – Dobrze, teraz!
Walczyli dziś z tarczami których Arrin nie lubił. Ciężka tarcza spowalniała jego zwinne ruchy, a kiedy chciał zadać ostateczny cios Dejan blokował jego miecz swoją . Walka trwała dłużej niż zwykle. Dejan nie pozwalał podejść bliżej Arrinowi a do tego świetnie blokował wszystkie ciosy tarczą. Chłopiec był bezradny. Czasem próbował zadać cios w nogi ale to odkrywało go za bardzo więc zrezygnował z tego typu zagrywek.
- Stop! – przerwał nagle ser Cornell – Panie, jeżeli ci przeszkadza to walcz bez tarczy. Musisz próbować różnych metod.
Arrin od razu upuścił tarcze. Bez niej był o wiele zwrotniejszy i zadawał o wiele więcej ciosów co sprawiało wiele trudności Dejanowi.
Nadal wymieniali ciosy. Arrin próbował obiec Kuchennego i zaatakować od tyłu, ale nic z tego nie wychodziło, ten blokował tarczą, nawet plecy.
- Stop! – przerwał  znowu ser Cornell – Chłopcy,  potrzebujecie nietypowych rozwiązań żeby wygrać. Jeżeli będziecie nadal trwać w wymianach ciosów padniecie obydwaj.
Arrin od razu zaatakował. Zaczął obijać tarczę Dejana raz z prawej, raz lewej. W końcu kopnął ją butem z całej siły tak, że chłopak musiał się cofnąć. Potem znowu próbował obiec przeciwnika i zaatakować skokiem z góry. Wyskoczył i zadał pchnięcie w sam środek okręgu. Przy uderzeniu, poczuł, że tarcza Dejana jest bardzo obluzowana.
To jest sposób – pomyślał z uśmiechem.
Nabiegł na przeciwnika z całą szybkością chcąc odbić się od jego tarczy. Udało się. Dejan przepchnął go na drugą stronę i Arrin zauważył że tarcza już ledwo wisi na jego ręce. Postanowił powtórzyć atak. Wziął rozbieg i już miał uderzać w kuchennego, kiedy ten odsunął się szybko z miejsca, Arrin minął go i odwrócił się. Dejan również obrócił się równie szybko i rzucił luźną tarczą w stronę Arrina. Zdezorientowany nie zdążył odskoczyć i dostał ciężkim okręgiem prosto w żebra
Krzyknął z bólu przewracając się. Dejan podszedł do niego, pomógł mu wstać.
- Przepraszam Cie, Panie – mówił przerażony podając Arrinowi miecz – nie chciałem….
- Zamknij się chłopcze – przerwał mu ser Cornell podbiegając do nich – świetna robota. Wspaniała i długa walka. I co ? – spojrzał na Arrina  z uśmiechem – nie spodziewałeś się, że on tak umie, co ?
- Nie – odparł obolały i wściekły Arrin – I tak zabiją go w turnieju – dodał wściekły i odszedł zmienić strój.

Nazajutrz również walczył z Dejanem. Ser Cornell powiedział im, że to ostatnia walka przed turniejem, bo kiedy będą tu ich przeciwnicy z innych miast nie będą mogli walczyć, aby nie zdradzać swoich umiejętności.
Arrinowi wydawało się to śmieszne. Jestem następcą tronu, mogę robić co zechcę.
Dzisiaj wygrał z Dejanem bez problemu. Zaczął bez tarczy i od razu zalał go falą ciosów których kuchenny nie mógł odbić.
Cieszył się z tego zwycięstwa, choć ukrywał radość dla siebie. Po dwóch przegranych z rzędu przestraszył się. Co by to było, gdyby stracił nagle swe umiejętności dzień przed turniejem. Jednak ta wygrana uspokoiła go. Pewność siebie powróciła do jego serca i znowu nie mógł doczekać się turnieju.
Na zawodach największym problemem będą na pewno chłopcy z Akademii Wojskowej Tressport, w której szkolenie było marzeniem Arrina. Porządne nauczanie, codzienny trening i surowe zasady sprawiały, że adepci szybko stawali się maszynami do zabijania.
Choć Arrin wiedział, ze mogą sprawić problem nie obawiał się zbytnio. Wiedział, że ze swoimi da sobie radę bez problemu, chyba że będą wśród nich tacy narwańcy jak Pitt ze stajni. W takim przypadku poprosi ojca o dyskwalifikacje.
Do Lorda Pretriana miał jeszcze jedną sprawę. Chciał na turnieju wystąpić w srebrnej zbroi z liśćmi laurowymi. Tej samej, w której był na polowaniu w lesie. Jednak po ostatnich kłótniach i pogorszeniu się ich relacji przekonanie ojca nie było prostym zadaniem.
Dziś po kolacji porozmawiam z nim o tej sprawie – postanowił -  Im szybciej to załatwię, tym ojciec łatwiej da się przekonać.


Arrin zjawił się w Sali Jadalnej, kiedy już na stołach było wszystko podane. Zauważył też Dejana biegającego z mięsami i chlebem między stołami. Niektóre z lordowskich głów kłaniały się Arrinowi, ale nie zwracał na nich uwagi. Tym razem zajął miejsce niedaleko ławy Najwyższego i czekał spoglądając na drzwi.
Od tygodnia, kiedy ojciec poinformował go o turnieju, nie rozmawiali. Lord Pretrian ostatnimi czasy bardzo rzadko odzywał się do Arrina, a chłopiec wiedział, że nie należy go niepokoić bez powodu. Najwyższy łatwo się  denerwował, a ostatnio miał jeszcze wiele na głowie, przez pewne problemy polityczne, o których jak zwykle Arrin nie miał bladego pojęcia.
Po chwili drzwi się otworzyły. Najwyższy wszedł do Sali wraz ze swoim skrybą Lordem Gastnerem. Kiedy przekroczył próg u drzwi wszyscy wstali. Lord Pretrian nakazał dłonią żeby usiedli (dla Arrina nie miało to sensu)  i szybkim krokiem udał się do swojego pięknie zdobionego krzesła przy stole na podwyższeniu. Wszyscy znowu zaczęli rozmawiać i w Sali znów zapanował gwar.
Arrin przez całą ucztę wymyślał słowa rozmowy, którą miał zaraz przeprowadzić. Bardzo chciał wystąpić bogato zdobionej, srebrnej zbroi a nie w jakichś łachmanach, dlatego musiał rozegrać ten dialog idealnie. Chłopiec wiedział, że jego ojciec nie należy do prostych typów. Kiedy się uprze musi się dziać po jego myśli i nikt nie mógł go przekonać do własnego zdania
Do Lorda Pretriana i Gastnera dosiedli się jacyś lordowie z Rady i zaczęli dyskutować. Arrin patrzył na tą scenę dokładnie i zauważył, że ojciec z kamienną twarzą patrzył na kurczaka na talerzu w prawej ręce wywijając nożem.
To chyba nie wróży zbyt dobrze.
Najwyższy zawsze był skupiony i patrzył w oczy swojego rozmówcy, chyba że nie chciał z kimś rozmawiać. Teraz w ogóle nie był zainteresowany przemową Lorda Gastnera, który gestykulował z uśmiechem. To nie był dobry znak. Arrin nie chciał przeszkadzać ojcu w ważnych sprawach miasta, więc musiał czekać aż Lord Pretrian wyjdzie i złapać go na korytarzu.
Wraz z nim czekali wszyscy obecni na sali. W Tressport jak i w innych  miastach panowała tradycja, że póki Najwyższy nie wyjdzie, nikt nie może opuścić Sali bez ważnego powodu.
Jakby go tutaj podejść? - rozmyślał Arrin  nakładając sobie na swój talerz solidną porcję pieczonych ziemniaków.
Najlepszym  wyjściem byłoby powiedzieć wprost co ma na myśli. Najwyższy nie lubił, kiedy jego rozmówca mówił  wywijająco, lecz nie lubił też żądań. Arrin powinien ze spokojem przedstawić mu swój tok rozumowania, w którym on – jako prawowity Dziedzic Tronu – chcąc godnie wyglądać na turnieju chce przywdziać piękną zbroję. Przedstawi ojcu za i przeciw. Argumenty popierające jego pomysł, to brak hańby dla rodu i satysfakcja Dziedzica. A argumenty przeciw? Nie było żadnego. Tylko z czystej nienawiści ojciec mógłby zabronić mu wystąpienia w zbroi. Powodu, dla którego nie miałby jej nosić próżno było szukać. Z tą pozytywną myślą zjadł obiad ze smakiem. Tym razem nikt go nie zagadał.

W końcu, po dłuższej chwili Lord Pretrian wstał a za nim wszyscy zgromadzeni.  Przeszedł naokoło stołu wraz z Lordem Gastnerem, przeszedł przez salę i wyszedł znikając za drewnianymi drzwiami.
Arrin wybiegł za nim.
- Ojcze – zwołał na korytarzu.
- Witaj – odparł uprzejmym, udawanym tonem – Śpieszę się. Co się dzieje ?
Arrin zbliżył się do nich.
- Właściwie, to nic. Ale mam pewną sprawę –kompletnie zapomniał co miał dokładnie mówić. Zerknął na Lorda Gastnera, dając mu do zrozumienia, że potrzebuje odrobiny prywatności. Skryba zrozumiał znak  i odsunął się kawałek zostawiając ich samych – No więc. Mamy pojutrze ten turniej.
- I ?
- No i… może mógłbym wystąpić w tej srebrnej, pięknej zbroi a nie w tych łachmanach ze zbrojowni – wydusił w końcu jednym tchem.
- Nie wiem, synu – odparł zimnym tonem wyprostowując się – to nie sprawa na teraz. Później porozmawiamy, gdyż mam ważne rzeczy do zrobienia.
Zajmij się swoimi.
To powiedziawszy Lord Pretrian odwrócił się i wraz z Lordem Gastnerem zniknęli wściekłemu Arrinowi z oczu za zakrętem korytarza.



- Robi to tylko po to, żeby mnie zdenerwować – powiedział następnego dnia Derrowi.
Siedział właśnie na parapecie okna zamkowej kuźni. Był ciepły, letni poranek i niedługo mieli się zjawić pierwsi goście przyjeżdżający z okolic. Zamek tętnił życiem. Już wczorajszego wieczoru do zamku przybyli mieszkańcy Tressport aby rozstawić stragany, stoły i namioty na błoniach wokół twierdzy.
Jako syn Najwyższego powinien witać teraz przybyłych gości i częstować ich chlebem i solą. Jednak nie dostał żadnego polecenia od ojca, dlatego wolał spędzić poranek wraz ze starym kowalem. Ten polerował właśnie jedną z zamkowych zbroi i wydawało się, że wcale nie słucha chłopca.
- Może ma racje – stwierdził po chwili Derr – powinieneś odpokutować za wcześniejsze grzechy.
 - Co mu to przeszkadza? – Arrin był coraz bardziej zdenerwowany – Chcę tylko dobrze wyglądać i zaimponować prostaczkom na widowni. Jak myślisz co powinienem zrobić ?
Der wrzucił szmatkę do wody, która zrobiła się już zupełnie czarna i spojrzał na chłopca
- Porozmawiać z ojcem. Przeprosić go, odpokutować winy.
- Ale ja nie mam nic do odpokutowywania! – uniósł się Arrin.
- Lepiej to zrób, dobrze wypadniesz.
- Myślisz, że to pomoże ? – nie był do końca przekonany co do tego pomysłu.
- Tak, ale pod jednym warunkiem – odparł Derr z uśmiechem – zrób to w obecności Lordów i dowódców. Lord Pretrian zagra dobrego ojca i pozwoli Ci ubrać to co chcesz.
- To sprytny plan – przyznał uradowany Arrin zeskakując z parapetu –  Tak zrobię. Widzimy się na turnieju.
- Ja również żegnam – odparł Derr wracając do polerowania.

Wychodził z uśmiechem z kuźni. Nie mógł doczekać się już turnieju. Był to pierwszy raz, kiedy będzie mógł czegoś takiego dokonać. Tym razem nikt mu nie przeszkodzi.
Cieszyło go także coś innego. W relacji z ojcem nastąpiła pewna zmiana. Mimo, że zawiódł wtedy w lesie to pozwolenie na wzięcie udziału w turnieju było czymś w rodzaju drugiej szansy, której nigdy wcześniej nie otrzymał. Ta myśl napawała go pełnym optymizmem i dodawała mu jeszcze więcej pewności siebie.
Miejmy nadzieję, że jak wygram jutro turniej, to w końcu urosnę w oczach ojca. Może w końcu dostrzeże we mnie prawdziwego syna i doceni moje starania.


1 komentarz:

  1. Biedny Arrin, coś czuję, że na turnieju będzie miał brutalne zderzenie z rzeczywistością :D
    Przy okazji co się stało z moim poprzednim komentarzem?

    OdpowiedzUsuń