Dla kogo są Leworęczni

Denerwują Cię przewidywalne historie, wyidealizowane postacie i świat, w którym zawsze zwycięża dobro?


Masz ochotę na ciekawą powieść, pełną intryg i zaskakujących wątków, napisaną w przystępnym stylu, z ciętym humorem i bez nużących opisów, opartą na wartkiej, dynamicznej fabule?


Żądasz rozwoju akcji, bez długiego czekania i powolnych wstępów?


Jesteś fanem książek typu Władca Pierścieni, Gra o Tron, uwielbiasz sesje D&D, Warhammera, a może po prostu całymi dnia katujesz kompa Skyrimem, czy Wiedźminem?



Ta powieść jest dla Ciebie.

Czym są Leworęczni?

Leworęczni to historia dwóch postaci, których przygody wzajemnie się przeplatają. Choć Arrina – nastoletniego Dziedzica, syna Władcy Miasta – i Galthara – łotra wyjadacza, mistrza włamań po trzydziestce – dzielą tysiące kilometrów, ich losy splatają się i oddziaływają na siebie nawzajem, zmieniając przy okazji sytuację całej krainy. Łączy ich bowiem wspólny cel.


Nie będzie spoilerów, więc zacznij czytać i dowiedz się jaki!

sobota, 30 maja 2015

Rozdział 3. - Galthar

Ręka trzymana w górze trzęsła się jak oszalała.
Najwyższy z pewnością będzie chciał mnie zabić – pomyślał zamykając oczy.
Uronił łzę.
Zadanie ich przerosło. Nie było już drogi wyjścia.
Strażnik, który stał na czele oddziału przekroczył wysoki próg skarbca i podszedł do Mathosa.
Obaj bracia opuścili ręce i Galthar podążył w ich ślady przecierając oczy ze smutkiem.
- Doskonała robota – rzekł strażnik.
- Nie przeczę – odparł Mathos z uśmiechem.
- Możemy ruszać? – wtrącił Kastar zniecierpliwionym tonem.
Galthar zmarszczył brwi.
- Tak – odparł mężczyzna w zbroi strażniczej – gdzie zapłata?
Mathos odwrócił się i wskazał w stronę Galthara.
Czyżby?
Dopiero teraz zrozumiał co się dzieje.
Uśmiechnął się od ucha do ucha. Odetchnął, a jego ciało zupełnie się uspokoiło.
Mathos i Kastar, nie wiedzieć czemu, nic nie powiedzieli mu o przekupywaniu strażników. Teraz jednak nie miał im tego za złe.
Będę żył!
Wziął do ręki torbę w dwóch trzecich wypchaną pieniędzmi i zbliżył się do ich trójki.
- To dla nich? – zapytał Mathosa unosząc zdobycz.
- Nie. To nasze – odpowiedział gniewnie odbierając od niego torbę.
- W sumie kasy nigdy nie za wiele – mruknął strażnik z uśmiechem.
- Masz cały skarbiec do swojej dyspozycji – odparł chłodno Mathos.
- Ale nie mógłbym…
- Możemy już iść? – przerwał mu Kastar – Mamy już to po co przyszliśmy z małymi bonusami – wskazał na złoty puchar i trzy torby pełne monet.
Strażnik kiwnął głową.
- A dostaniemy eskortę? – zapytał uradowany Galthar.
- Chyba cię popierdoliło… – rzucił strażnik nie patrząc na niego.
Uradowani wyszli ze skarbca do ciemnego pomieszczenia.
Galthar pozbierał swoje wytrychy do torby i wyprostował się.
- Ale pamiętaj – mówił Mathos do strażnika celując w niego palcem – Najwyższy ma wiedzieć, że dokonaliśmy napadu. Całe miasto ma usłyszeć.
- Wiadomo.
- Świetnie – odpowiedział Mathos – A teraz nas przepuście.
Strażnicy stojący w głębi pomieszczenia, a także ci na schodach rozstąpili się tworząc korytarz dla włamywaczy.
- Do zobaczenia – zwrócili się bliźniacy do głównego strażnika podając mu dłonie.
Lecz, kiedy Galthar myślał, że skierują się w stronę schodów, oni odwrócili się do niego.
- Dzięki za współpracę.
Wyprostował się i zmrużył oczy z lekkim, niepewnym uśmiechem.
- Ale… - powiedział powoli.
- Musisz tu zostać – rzekł Mathos.
Zmarszczył brwi.
- Szkoda. Świetnie otwierasz zamki – wtrącił Kastar z szyderczym uśmiechem, po czym dwaj bliźniacy odwrócili się i ruszyli w stronę schodów z trzema torbami wypchanymi złotem i pucharem Najwyższego.
- Hej! –zawołał Galthar wyciągając rękę w ich kierunku, jednak strażnik złapał go za drugą.
Nie udało mu się już wyszarpnąć.
Został pojmany.

Wprost nie mógł uwierzyć, że go oszukali.
Myślał, że będzie tak jak za czasów Gildii, myślał, że nie zrobią mu czegoś takiego
Został wykorzystany jako przepustka i klucz. Był im potrzebny tylko  do otwarcia Skarbca, a potem jako karta przetargowa do przekupienia strażników. Było jasne, że ten kto dostarczy jednego z byłych członków Gildii Najwyższemu otrzyma wysoką nagrodę.
Lord Edric Stary – Najwyższy Perhange –  nienawidził złoczyńców ze swojego miasta.  Może nie był może najlepszym władcą, jeżeli chodzi o politykę lub gospodarkę, ale trzeba było mu oddać, że umiał myśleć.
Przez lata prób nawiązania walki z Gildią wykształcił w sobie nienawiść do wszelkich przejawów łotrostwa.
Miał dość włamywaczy. Miał dość złodziei. Miał dość bezpodstawnych napadów na arystokratów, czy na przypadkowe osoby.  Nie było wątpliwości, że teraz, gdy Galthar stanie przed nim po raz kolejny, władca będzie tryumfował i pokaże wyższość. Była to pewnego rodzaju zemsta za to co on wraz z Gildią zrobili mu i jego miastu przez lata.
Prowadzony przez strażników dostawał zawrotów głowy. Ucisk w brzuchu sprawiał, że nie czuł się najlepiej. Trzęsące ręce sprawiały, że łańcuchy grzechotały.
Dla niego był to straszny dźwięk. Wręcz obrzydliwy. Przypominał mu dzień, w którym został pojmany po raz ostatni.
Było to ponad dwa lata temu. W Gildii powstał pomysł napadu na miejski browar, w którym celem było zrabowanie paru beczek piwa i przetransportowanie ich w bezpieczne miejsce. Jego zadaniem jak zwykle miało być otwarcie głównych drzwi.
Wraz z czwórką kompanów zapuścili się do budynku. Bez problemu ominęli patrol strażników, dotarli do bramy, której zamek otworzył w parę minut i weszli na teren browaru. Ale gdy dotarli do wewnątrz, czekała tam na nich nieprzyjemna niespodzianka. Wpadli wprost ręce strażników.
Lecz tego dnia, gdy skuci stali w Długiej Sali czekając na wyrok, Najwyższy popełnił jeden błąd. Nie ściął im głów od razu, lecz wprowadził ich najpierw do lochu, z którego (z drobną pomocą z zewnątrz) niepostrzeżenie uciekli.
Galthar otarł się o śmierć i kiedy wrócił do bazy odczuwał wielką ulgę, że nie został stracony.  Jednak wkrótce dotarła do niego wiadomość, która wywołała u niego przykrość większą, niż kiedykolwiek wcześniej
Musiał opuścić Perhange by zachować życie.
Najwyższy w końcu poznał parę z ich twarzy. Postanowił więc porozsyłać listy gończe, najpierw w mieście, potem po całym Dwurzeczu oferując za ich głowy olbrzymie kwoty.
Tym samym Galthar musiał zaszyć się w niewielkiej wiosce na północy, zmieniając nazwisko. Spędził tam dwa lata i mógł szczerze przyznać, że był to najgorszy okres w jego życiu(no może nie licząc dzieciństwa).
Młodość spędził jako świniopas. Jego rodzice, zwykli, prości chłopi żyli w jednej z wiosek na północy. Galthar był jednym z siedmiorga dzieci i był traktowany raczej jako piąte koło u wozu. Dla jego ojca i matki liczyła się tylko praca. Głównym zadaniem na każdy miesiąc było to, aby oddać daninę na czas. Pracowali bowiem na ziemi należącej do jednego z Lordów z Northall, któremu co jakiś czas musieli płacić w plonach, lub zwierzętach.
 Długie, mroźne zimy a także zmarzła przez cały rok, mało żyzna gleba sprawiała, że uprawa roli nie był zbyt opłacalna. Dlatego jego rodzina, od dziada pradziada, głównie hodowała zwierzęta. Świnie i owce.
Dla młodego chłopaka, któremu nigdy nie poświęcano wiele uwagi, życie we wiosce było przeraźliwie nudne. Już wtedy postanowił, że jego celem na przyszłość będzie znalezienie zajęcia, na którym można było dobrze zarobić nie robiąc zbyt wiele. Ojciec na siłę starał się wpoić mu zasady pracy. Dzień w dzień zmuszany do ciężkich robót, przez co wyrobił w sobie niechęć do wszelkich zajęć fizycznych. Dlatego też często szukał innych rozrywek, uciekając od pracy.
Ich wioska leżała na północnym szlaku handlowym i często przejeżdżali przez nią kupcy i wędrowcy, czasem zatrzymując się na dłużej. Opowiadali wtedy historie o dalekich krajach, wojnach i innych kulturach, których uwielbiał słuchać. Marzył wtedy, aby wybrać się kiedyś na podróż pełną emocjonujących przeżyć. Marzył także, żeby zapisać się na stałe na kartach historii Dwurzecza. To nie podobało się jednak jego ojcu, który wychodził z założenia, że nie można oszukać natury człowieka i przeznaczenia. Według niego jeżeli ktoś urodził się pasterzem, świniopasem, czy rycerzem, musiał nim zostać do końca życia i sprawdzać się w swojej roli jak tylko umiał najlepiej. Bo tak przecież działa świat.
 Miał dość kazań ojca i żmudnej pracy, więc kiedy pewnego dnia zaistniała możliwość wyrwania się z tej ponurej mieściny nie czekał ani chwili z podjęciem decyzji. Miał wtedy piętnaście lat i już wtedy lubił działać spontanicznie.
Człowiek o imieniu Gamber widząc chęć chłopca do życia pełnego intryg zaproponował mu, że może go ze sobą zabrać do miasta, gdzie pozna życie z zupełnie innej strony.
Przystąpienie do tego człowieka, było najlepszą decyzją w jego życiu.
Bez cienia smutku opuścił rodzinną wioskę, nie mówiąc ani słowa rodzicom.
Nie wiedział czy się martwili, czy nie. Miał to kompletnie gdzieś.
Był w końcu wolny.
Początkowo pomagał Gamberowi jego w karczmie, jako służący. Jednak szybko zdał sobię sprawę, że życie w mieście obfituje w większe możliwości niż to na wsi. Galthar na ulicy nauczył się skradać, kraść z kieszeni przechodniów, a także dobrze kłamać. Co więcej, jego nowy, prawdziwy ojciec zachęcał go aby próbował coraz to nowych rzeczy. Nauczył go także otwierać zamki do drzwi, co bardzo mu się spodobało. 
Tym samym Galthar osiągając wiek lat osiemnastu był już wykwalifikowanym złodziejem „z górnej półki” z olbrzymim potencjałem.
 Znał w mieście wiele osób, dzięki którym mógł załatwić sobie, jak i innym (za odpowiednią cenę) czego tylko potrzebował. Wkrótce później wstąpił do organizacji zwanej Gildią Złodziei założoną przez karczmarza Gambera.
Pokochał to brudne, pełne grzechu życie. Teraz, wspominając dawne czasy nadal nie wymieniłby go na żadne inne.
Każde kolejne zadanie, które wykonywali, było dla niego jak oddech świeżego powietrza. Uwielbiał dreszcz emocji, który towarzyszył tym ryzykowanym akcjom. Przyzwyczaił się do presji.
Włamania, które początkowo były dla niego rarytasem, prędko stały się chlebem powszednim, bez którego nie mógł żyć.
Było to coś co pokochał bez opamiętania. Życie łotra było tym czego pragnął za młodu. Wprost uwielbiał to co robił, a co więcej przynosiło mu to ogromne zyski. Choć musiał sam powiedzieć sobie szczerze, że po paru latach – gdy był już obrzydliwie bogaty – kolejne akcje przeprowadzał tylko dla przyjemności.
Było to jego ulubione zajęcie
Jednak na banicji nie miał wyboru. Mieszkał tam, gdzie zajął się tym, czego nigdy nie lubił, - ciężką pracą. Głównie pracował na polu, lub opiekował się świniami. Dostawał za to śmiesznie niskie pieniądze, które ledwo pozwalały mu żyć (nie mówiąc już o żadnej godności). Po latach emocjonujących napadów praca na polu wydawała mu się strasznie płytka, pozbawiona większego sensu. Białe, czyste życie po prostu nie było dla niego.

Więc kiedy pewnej nocy do jego drzwi zapukali Kastar i Mathos przedstawiając mu plan swojego napadu nie musiał się długo namyślać.
Kolejny raz podjął decyzję bez zastanowienia i również nie żałował (do czasu, oczywiście)
Podniecenie wróciło do jego serca. Pocił się na samą myśl o tym, że w końcu może wrócić do tworzenia planów.
 Wejście do Kamiennego Zamku wydawało się jak dotąd niemożliwe. Było to z jednej strony niesamowicie ryzykowne (aż głupie), lecz z drugiej wprost ekscytujące.
Była to rzecz godna do zakończenia jego łotrowskiej kariery.
Coś co pozwoli mu wrócić z hukiem. Coś co będzie godnie wspominał na emeryturze.
Koniec końców stało się jednak inaczej.


Został wprowadzony do Długiej Sali.
Przechodził jak dotąd przez wielkie drewniane drzwi tylko dwa razy, zawsze w kajdanach, tak jak teraz.
Pochodnie na ścianach zapalono i pomieszczenie nieco się rozjaśniło.
Kajdany dzwoniły nadal a on stał rozglądając się po komnacie.
Jak sama nazwa wskazywała była dłuższa niż szersza. Na samym końcu znajdowało się podwyższenie z ciemnego dębu, do którego został podprowadzony, a na nim stał olbrzymi Kamienny Tron wysadzany srebrem i kryształami. Po jego prawej i lewej stronie znajdowały się niewielkie fotele obite czerwonym materiałem - miejsca dla doradców Najwyższego.
Na prawej ścianie mieściły się wysokie strzeliste okna, a o lewą oparte były proporce zaprzyjaźnionych z Perhange rodów. Kamienną posadzkę przecinał czerwony dywan, a bo obu jego stronach stały ławki dla ludzi przychodzących na codzienne audiencje. Sala była zupełnie pusta.
Lecz po chwili niewielkie drzwi za tronem otworzyły się i na podeście pojawiła się czarna lektyka niesiona przez czwórkę mężczyzn.
Oto i on - Lord Edric Stary.
Najwyższy nosił ten przydomek nie bez przyczyny. Już od młodych lat nękała go choroba, która zupełnie osłabiła jego ciało. Jego kości były bardzo łamliwe i każdy, najmniejszy ruch groził ich złamaniem.
Dlatego z łóżka na tron, lub do wychodka, zawsze był niesiony w lektyce, która była zbudowana w specjalny sposób, że można było ją włożyć w tron.
Tak właśnie się stało.
Mężczyźni opuścili delikatnie lektykę na tron, sprawiając, że podstawki weszły w specjalnie wydrążone dziury, po czym drewnianą pokrywę zdjęto, a uchwyty odłączono.
Galthar przełknął ślinę. Jego oczom ukazał się władca.
Choć miał tylko pięćdziesiąt parę lat wyglądał na dwa razy tyle. Jego siwe, cienkie, łamliwe włosy, chude palce, zapadnięte oczy i ciało topiące się w czarnych futrach sprawiało wrażenie człowieka słabego.
Jednak prawda była taka, że Lord Edric choć stary ciałem był bardzo przebiegłym i inteligentnym władcą, a Galthar już kiedyś się o tym przekonał.
Do Sali zaczęli schodzić się także Lordowie z Rady Miasta i Rady Północy stacjonujący w Zamku, lub w jego okolicach.
Niektórzy zaspani, z podkrążonymi oczami, nie wiedzieli do końca co się dzieje. Inni w pośpiechu zajmowali miejsca na ławkach czekając na rozwój wydarzeń. Jedno było pewne: Tej nocy będzie się działo.
- Niedościgniony – rzekł Najwyższy słabym głosem, kiedy Lordowie zajęli już miejsca. Na jego pomarszczonej twarzy widniał szeroki uśmiech – Znowu się spotykamy.
Galthar chciał się odgryźć, ale żadne słowo nie przechodziło mu na myśl.
- W rzeczy samej…- mruknął
- Co się dokładnie stało? – Lord Edric zwrócił się do strażnika.
Człowiek zawahał się.
- Panie, ten bandyta włamał się do skarbca – powiedział cicho.
Władca niespodziewanie uniósł szyję i jęknął z bólu.
- No proszę – mruknął po chwili z uznaniem – Nie myślałem, że komuś się to uda - Galthar uśmiechnął się nerwowo. - Ale jednak zawiodłeś, prawda?
Przypomniał sobie o bliźniakach.
- Nie byłem sam – odparł – Pomagali mi jeszcze tacy dwaj, ale twoi strażnicy…
Kopniak w brzuch od strażnika przerwał jego wypowiedź.
- Tak odpowiadasz władcy? – warknął strażnik – To prawda, Panie, tamci jednak zdołali zbiec – zwrócił się do Najwyższego.
Lord Edric zrobił kwaśną minę, jednak znacząco się tym nie przejął.
Jeden łotr z Gildii w zupełności mu wystarczył. Galthar był teraz niczym trofeum. Zastępstwem za skradziony puchar.
W tym momencie usłyszeli dźwięk otwieranych drzwi.
Obrócił głowę i dostrzegł człowieka, którego nie darzył sympatią.
Przez czerwony dywan szedł – ubrany w pełną płytową zbroję – Ser Ellan Trew, Dowódca Straży Miejskiej i bezpośredni doradca Najwyższego.
Teraz już nic mnie nie uratuje.
Minął Galthara z obrzydzeniem na twarzy, po czym zbliżył się do podwyższenia.
- Panie – ukłonił się władcy – widzę, że mamy niespodziewanego gościa.
- Otóż to, Ser. Jakże raduje się moje serce na widok tego człowieka w kajdanach.
- Moje niezbyt – rzekł – ściąć go jak najszybciej.
Żołądek podskoczył Galtharowi do gardła.
Jednak Najwyższy pokręcił głową.
- Zbyt pochopne decyzje…
Ser Ellan stanął po lewej stronie Tronu, jednak nie zajął miejsca na fotelu. Stał wyprostowany a prawą rękę zakutą w żelazo położył na wielkim mieczu przy swoim pasie.
Serce Galthara w odróżnieniu do serca Lorda Edrica waliło jak oszalałe.
Najwyższy odchrząknął i przemówił swoim nieodłącznym słabym, łamliwym głosem.
- Kiedy ostatni raz stałeś w tym miejscu razem z twoimi druhami zostałeś skazany na śmierć – Galthar ponownie przełknął ślinę . Egzekucja przyprawiała go o dreszcze – Teraz już wiem, że decyzja, iż nie zostaliście ścięci od razu była błędem. Uciekłeś. Byłeś górą. Miałeś szanse. Jednak widzę, że nie możesz żyć bez uprzykrzania mi życia. Wróciłeś, aby jeszcze raz zrobić ze mnie głupca. I Poległeś ponownie…
Milczał ze spuszczoną głową.
- Zostałeś pojmany i jesteś w moich rękach. Mogę zrobić z tobą wszystko co żywnie mi się podoba i nikt z twoich mnie za to nie ukarze.
Była to prawda. Nikt oprócz bliźniaków (skurwieli) nie wiedział o tym, że Niedościgniony powrócił do Perhange.
- Ser Ellan Trew marzy w tej chwili tylko o tym, żeby skrócić Cię o głowę. Przyznam szczerze, że sam chętnie bym to zrobił, jednak… - podniósł chudą rękę do góry, przypominając wszystkim o swojej chorobie – Zatruwałeś mi życie ze swoimi przyjaciółmi od lat. Napady, kradzieże, zabójstwa, bunty… Wszystko to przeciw mnie lub mieszkańcom mojego miasta. Byliście samolubni i egoistyczni. Nic wam było po tym, że czynicie krzywdy innym, często pozbawiając ludzi dorobków ich życia. Byliście przesiąknięci złem do szpiku kości, a gdy mieliście już ponieść konsekwencje w tamten dzień, po prostu uciekliście.
Galthar zrobił kwaśną minę. Najwyższy – choć używał ogólników -miał stuprocentową rację.
Tłum Lordów gwizdał i buczał, jednak Dowódca Straży uciszył ich ruchem ręki.
- Więc jeżeli myślisz – kontynuował władca -  że istnieje choć najmniejsza szansa na to, że po swoim długim, niegodziwym życiu w mieście, w którym narobiłeś tyle szkód, zniszczyłeś bezpowrotnie setki żyć i marzeń i naprzykrzyłeś się mi, władcy całego Perhange i okolicznych wiosek, ujdziesz z życiem, to wiedz… - milczał chwilę – że masz rację.
Galthar podniósł głowę i wytrzeszczył oczy.
Zwątpił przez chwilę, w to co usłyszał, ale chyba musiał usłyszeć dobrze, bo zdziwiony był nawet Dowódca Straży.
- Panie, to przecież zwykły robak!
- Ser Ellanie, spokojnie – wyjąkał Najwyższy – myślę, że możemy lepiej wykorzystać takiego robaka…
- Ale…
Lord Edric uciszył go niemrawym ruchem dłoni.
- Jesteś robakiem – zwrócił się ponownie do Galthara – nie myśl, że nie mam cię za takowego. Na równi ze swoimi kompanami jesteś najpodlejszym z podłych.
Najwyższy chyba nie miał do czynienia z Kastarem i Mathosem…
- Jestem łaskawym władcą – kontynuował patrząc tym razem na zgromadzonych Lordów – Umiem także myśleć i zachować chłodny umysł. Wiem, że nie można działać pochopnie. Wiem również, że nie można kierować się emocjami. Trzeba myśleć – podniósł chudy wskazując na czoło - Jasnym dla mnie jest to, że śmierć jednego człowieka, o którym zapomniał świat, niewiele zmieni dla miasta i jego mieszkańców. Myślę, że w tej chwili potrzeba nam innego działania. Niedościgniony otrzyma szansę.
Galtharowi rozszerzyły się źrenice.
- A zatem – zwrócił na niego swoje małe, szare oczy – możesz wybrać pierwszą opcje, którą będzie śmierć. Postąpisz honorowo i zapłacisz za wszystkie swoje dotychczasowe występki. Ser Ellan z przyjemnością dokona egzekucji - Galthar nie wątpił w to ani przez chwilę – wiedz jednak, że będzie to satysfakcjonujące dla nas obu tylko przez chwilę. Przedstawiam ci więc drugą opcję – wszyscy wstrzymali oddechy -  Bądź wolnym i zasiądź w mojej Radzie.
Zmrużył oczy.  Nie mógł uwierzyć to co usłyszał.
Co to za podstęp?
Ser Ellan Trew był równie zdziwiony jak on. Czerwony na twarzy stanął przed Kamiennym Tronem patrząc Najwyższemu w oczy.
- Panie – rzekł ostrym głosem wymachując ręką w stronę pojmanego – Ten człowiek to ludzka gnida. Nie można mu zaufać ani przez moment. To przebrzydły złodziej, który…
- Dziękuje Ci, Lordzie Dowódco – odparł spokojnie Lord Edric – pozwólmy Niedoścignionemu się wypowiedzieć.
Wszystkie oczy zostały zwrócone na Galthara.
- Co miałbym zrobić w zamian za miejsce w radzie? – zapytał niepewnie.
Najwyższy uśmiechnął się.
- Potrafisz znakomicie kraść. Na kłamstwach opierasz całe swoje życie, a w rozbrajaniu mechanizmów nie masz sobie równych. Jednak za te wszystkie umiejętności nie dostaje się miejsca w Radzie. Posiadasz jednak coś, co nie tylko pozwoli ci zachować życie, ale uczyni cię Lordem w jednej chwili.
Galthar był zbity z tropu. Nie miał pojęcia o jakiej rzeczy mówił Lord Edric. Przez chwilę myślał o złotym pucharze, który został skradziony przez bliźniaków. On jednak nie był w jego posiadaniu.
- A więc? – zapytał po raz ostatni Najwyższy.
Zerknął na wąsatego Dowódcę Straży, który świdrował go swoimi nerwowymi oczami.
- Co? – zapytał w końcu Galthar. Nie miał pojęcia o czym mowa – Co mam Ci dać, Panie?
Szare oczy Najwyższego rozbłysły.
Gdy otworzył swe wąskie usta wydobył się z nich pewniejszy niż zwykle głos.

- Daj mi nazwiska członków Gildii.

1 komentarz:

  1. Skoro byłeś u mnie, to ja zajrzałem na twojego bloga. Teraz Galthar ma dylemat - sprzedać kumpli z gildii i ocalić skórę, czy pozostać honorowym i trzymać język za zębami. Nawet jeżeli sypnie kolegów, to nie wiadomo czy władca daruje mu życie, a nawet jeśli, to gildia może zechcieć się na nim zemścić. Chociaż Kastara i Mathosa mógłby sypnąć, ich nie ma co żałować.
    Dołączam twojego bloga do mojej listy uznania na
    http://www.smocza-kompania.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń