Ręka trzymana w górze trzęsła się
jak oszalała.
Najwyższy z pewnością będzie chciał mnie zabić – pomyślał zamykając
oczy.
Uronił łzę.
Zadanie ich przerosło. Nie było
już drogi wyjścia.
Strażnik, który stał na czele
oddziału przekroczył wysoki próg skarbca i podszedł do Mathosa.
Obaj bracia opuścili ręce i
Galthar podążył w ich ślady przecierając oczy ze smutkiem.
- Doskonała robota – rzekł
strażnik.
- Nie przeczę – odparł Mathos z
uśmiechem.
- Możemy ruszać? – wtrącił Kastar
zniecierpliwionym tonem.
Galthar zmarszczył brwi.
- Tak – odparł mężczyzna w zbroi
strażniczej – gdzie zapłata?
Mathos odwrócił się i wskazał w
stronę Galthara.
Czyżby?
Dopiero teraz zrozumiał co się
dzieje.
Uśmiechnął się od ucha do ucha.
Odetchnął, a jego ciało zupełnie się uspokoiło.
Mathos i Kastar, nie wiedzieć
czemu, nic nie powiedzieli mu o przekupywaniu strażników. Teraz jednak nie miał
im tego za złe.
Będę żył!
Wziął do ręki torbę w dwóch
trzecich wypchaną pieniędzmi i zbliżył się do ich trójki.
- To dla nich? – zapytał Mathosa
unosząc zdobycz.
- Nie. To nasze – odpowiedział
gniewnie odbierając od niego torbę.
- W sumie kasy nigdy nie za wiele
– mruknął strażnik z uśmiechem.
- Masz cały skarbiec do swojej
dyspozycji – odparł chłodno Mathos.
- Ale nie mógłbym…
- Możemy już iść? – przerwał mu
Kastar – Mamy już to po co przyszliśmy z małymi bonusami – wskazał na złoty
puchar i trzy torby pełne monet.
Strażnik kiwnął głową.
- A dostaniemy eskortę? – zapytał
uradowany Galthar.
- Chyba cię popierdoliło… –
rzucił strażnik nie patrząc na niego.
Uradowani wyszli ze skarbca do
ciemnego pomieszczenia.
Galthar pozbierał swoje wytrychy
do torby i wyprostował się.
- Ale pamiętaj – mówił Mathos do
strażnika celując w niego palcem – Najwyższy ma wiedzieć, że dokonaliśmy
napadu. Całe miasto ma usłyszeć.
- Wiadomo.
- Świetnie – odpowiedział Mathos
– A teraz nas przepuście.
Strażnicy stojący w głębi
pomieszczenia, a także ci na schodach rozstąpili się tworząc korytarz dla włamywaczy.
- Do zobaczenia – zwrócili się
bliźniacy do głównego strażnika podając mu dłonie.
Lecz, kiedy Galthar myślał, że
skierują się w stronę schodów, oni odwrócili się do niego.
- Dzięki za współpracę.
Wyprostował się i zmrużył oczy z
lekkim, niepewnym uśmiechem.
- Ale… - powiedział powoli.
- Musisz tu zostać – rzekł
Mathos.
Zmarszczył brwi.
- Szkoda. Świetnie otwierasz
zamki – wtrącił Kastar z szyderczym uśmiechem, po czym dwaj bliźniacy odwrócili
się i ruszyli w stronę schodów z trzema torbami wypchanymi złotem i pucharem
Najwyższego.
- Hej! –zawołał Galthar
wyciągając rękę w ich kierunku, jednak strażnik złapał go za drugą.
Nie udało mu się już wyszarpnąć.
Został pojmany.
Wprost nie mógł uwierzyć, że go
oszukali.
Myślał, że będzie tak jak za
czasów Gildii, myślał, że nie zrobią mu czegoś takiego
Został wykorzystany jako
przepustka i klucz. Był im potrzebny tylko
do otwarcia Skarbca, a potem jako karta przetargowa do przekupienia
strażników. Było jasne, że ten kto dostarczy jednego z byłych członków Gildii
Najwyższemu otrzyma wysoką nagrodę.
Lord Edric Stary – Najwyższy
Perhange – nienawidził złoczyńców ze
swojego miasta. Może nie był może
najlepszym władcą, jeżeli chodzi o politykę lub gospodarkę, ale trzeba było mu
oddać, że umiał myśleć.
Przez lata prób nawiązania walki
z Gildią wykształcił w sobie nienawiść do wszelkich przejawów łotrostwa.
Miał dość włamywaczy. Miał dość
złodziei. Miał dość bezpodstawnych napadów na arystokratów, czy na przypadkowe
osoby. Nie było wątpliwości, że teraz,
gdy Galthar stanie przed nim po raz kolejny, władca będzie tryumfował i pokaże
wyższość. Była to pewnego rodzaju zemsta za to co on wraz z Gildią zrobili mu i
jego miastu przez lata.
Prowadzony przez strażników
dostawał zawrotów głowy. Ucisk w brzuchu sprawiał, że nie czuł się najlepiej.
Trzęsące ręce sprawiały, że łańcuchy grzechotały.
Dla niego był to straszny dźwięk.
Wręcz obrzydliwy. Przypominał mu dzień, w którym został pojmany po raz ostatni.
Było to ponad dwa lata temu. W
Gildii powstał pomysł napadu na miejski browar, w którym celem było zrabowanie
paru beczek piwa i przetransportowanie ich w bezpieczne miejsce. Jego zadaniem
jak zwykle miało być otwarcie głównych drzwi.
Wraz z czwórką kompanów zapuścili
się do budynku. Bez problemu ominęli patrol strażników, dotarli do bramy,
której zamek otworzył w parę minut i weszli na teren browaru. Ale gdy dotarli
do wewnątrz, czekała tam na nich nieprzyjemna niespodzianka. Wpadli wprost ręce
strażników.
Lecz tego dnia, gdy skuci stali w
Długiej Sali czekając na wyrok, Najwyższy popełnił jeden błąd. Nie ściął im
głów od razu, lecz wprowadził ich najpierw do lochu, z którego (z drobną pomocą
z zewnątrz) niepostrzeżenie uciekli.
Galthar otarł się o śmierć i
kiedy wrócił do bazy odczuwał wielką ulgę, że nie został stracony. Jednak wkrótce dotarła do niego wiadomość,
która wywołała u niego przykrość większą, niż kiedykolwiek wcześniej
Musiał opuścić Perhange by
zachować życie.
Najwyższy w końcu poznał parę z
ich twarzy. Postanowił więc porozsyłać listy gończe, najpierw w mieście, potem
po całym Dwurzeczu oferując za ich głowy olbrzymie kwoty.
Tym samym Galthar musiał zaszyć
się w niewielkiej wiosce na północy, zmieniając nazwisko. Spędził tam dwa lata
i mógł szczerze przyznać, że był to najgorszy okres w jego życiu(no może nie
licząc dzieciństwa).
Młodość spędził jako świniopas.
Jego rodzice, zwykli, prości chłopi żyli w jednej z wiosek na północy. Galthar
był jednym z siedmiorga dzieci i był traktowany raczej jako piąte koło u wozu.
Dla jego ojca i matki liczyła się tylko praca. Głównym zadaniem na każdy
miesiąc było to, aby oddać daninę na czas. Pracowali bowiem na ziemi należącej
do jednego z Lordów z Northall, któremu co jakiś czas musieli płacić w plonach,
lub zwierzętach.
Długie, mroźne zimy a
także zmarzła przez cały rok, mało żyzna gleba sprawiała, że uprawa roli nie
był zbyt opłacalna. Dlatego jego rodzina, od dziada pradziada, głównie hodowała
zwierzęta. Świnie i owce.
Dla młodego chłopaka, któremu
nigdy nie poświęcano wiele uwagi, życie we wiosce było przeraźliwie nudne. Już
wtedy postanowił, że jego celem na przyszłość będzie znalezienie zajęcia, na
którym można było dobrze zarobić nie robiąc zbyt wiele. Ojciec na siłę starał
się wpoić mu zasady pracy. Dzień w dzień zmuszany do ciężkich robót, przez co
wyrobił w sobie niechęć do wszelkich zajęć fizycznych. Dlatego też często
szukał innych rozrywek, uciekając od pracy.
Ich wioska leżała na północnym
szlaku handlowym i często przejeżdżali przez nią kupcy i wędrowcy, czasem
zatrzymując się na dłużej. Opowiadali wtedy historie o dalekich krajach,
wojnach i innych kulturach, których uwielbiał słuchać. Marzył wtedy, aby wybrać
się kiedyś na podróż pełną emocjonujących przeżyć. Marzył także, żeby zapisać
się na stałe na kartach historii Dwurzecza. To nie podobało się jednak jego
ojcu, który wychodził z założenia, że nie można oszukać natury człowieka i
przeznaczenia. Według niego jeżeli ktoś urodził się pasterzem, świniopasem, czy
rycerzem, musiał nim zostać do końca życia i sprawdzać się w swojej roli jak
tylko umiał najlepiej. Bo tak przecież działa świat.
Miał dość kazań ojca i żmudnej pracy, więc
kiedy pewnego dnia zaistniała możliwość wyrwania się z tej ponurej mieściny nie
czekał ani chwili z podjęciem decyzji. Miał wtedy piętnaście lat i już wtedy
lubił działać spontanicznie.
Człowiek o imieniu Gamber widząc
chęć chłopca do życia pełnego intryg zaproponował mu, że może go ze sobą zabrać
do miasta, gdzie pozna życie z zupełnie innej strony.
Przystąpienie do tego człowieka,
było najlepszą decyzją w jego życiu.
Bez cienia smutku opuścił rodzinną wioskę, nie mówiąc ani
słowa rodzicom.
Nie wiedział czy się martwili, czy nie. Miał to kompletnie
gdzieś.
Był w końcu wolny.
Początkowo pomagał Gamberowi jego
w karczmie, jako służący. Jednak szybko zdał sobię sprawę, że życie w mieście
obfituje w większe możliwości niż to na wsi. Galthar na ulicy nauczył się
skradać, kraść z kieszeni przechodniów, a także dobrze kłamać. Co więcej, jego
nowy, prawdziwy ojciec zachęcał go aby próbował coraz to nowych rzeczy. Nauczył
go także otwierać zamki do drzwi, co bardzo mu się spodobało.
Tym samym Galthar osiągając wiek
lat osiemnastu był już wykwalifikowanym złodziejem „z górnej półki” z olbrzymim
potencjałem.
Znał w mieście wiele
osób, dzięki którym mógł załatwić sobie, jak i innym (za odpowiednią cenę)
czego tylko potrzebował. Wkrótce później wstąpił do organizacji zwanej Gildią
Złodziei założoną przez karczmarza Gambera.
Pokochał to brudne, pełne grzechu życie. Teraz, wspominając
dawne czasy nadal nie wymieniłby go na żadne inne.
Każde kolejne zadanie, które
wykonywali, było dla niego jak oddech świeżego powietrza. Uwielbiał dreszcz
emocji, który towarzyszył tym ryzykowanym akcjom. Przyzwyczaił się do presji.
Włamania, które początkowo były dla niego rarytasem, prędko
stały się chlebem powszednim, bez którego nie mógł żyć.
Było to coś co pokochał bez
opamiętania. Życie łotra było tym czego pragnął za młodu. Wprost uwielbiał to
co robił, a co więcej przynosiło mu to ogromne zyski. Choć musiał sam
powiedzieć sobie szczerze, że po paru latach – gdy był już obrzydliwie bogaty –
kolejne akcje przeprowadzał tylko dla przyjemności.
Było to jego ulubione zajęcie
Jednak na banicji nie miał
wyboru. Mieszkał tam, gdzie zajął się tym, czego nigdy nie lubił, - ciężką
pracą. Głównie pracował na polu, lub opiekował się świniami. Dostawał za to
śmiesznie niskie pieniądze, które ledwo pozwalały mu żyć (nie mówiąc już o
żadnej godności). Po latach emocjonujących napadów praca na polu wydawała mu
się strasznie płytka, pozbawiona większego sensu. Białe, czyste życie po prostu
nie było dla niego.
Więc kiedy pewnej nocy do jego
drzwi zapukali Kastar i Mathos przedstawiając mu plan swojego napadu nie musiał
się długo namyślać.
Kolejny raz podjął decyzję bez
zastanowienia i również nie żałował (do czasu, oczywiście)
Podniecenie wróciło do jego
serca. Pocił się na samą myśl o tym, że w końcu może wrócić do tworzenia
planów.
Wejście do Kamiennego Zamku wydawało się jak
dotąd niemożliwe. Było to z jednej strony niesamowicie ryzykowne (aż głupie),
lecz z drugiej wprost ekscytujące.
Była to rzecz godna do
zakończenia jego łotrowskiej kariery.
Coś co pozwoli mu wrócić z hukiem. Coś co będzie godnie
wspominał na emeryturze.
Koniec końców stało się jednak
inaczej.
Został wprowadzony do Długiej
Sali.
Przechodził jak dotąd przez
wielkie drewniane drzwi tylko dwa razy, zawsze w kajdanach, tak jak teraz.
Pochodnie na ścianach zapalono i pomieszczenie nieco się
rozjaśniło.
Kajdany dzwoniły nadal a on stał
rozglądając się po komnacie.
Jak sama nazwa wskazywała była
dłuższa niż szersza. Na samym końcu znajdowało się podwyższenie z ciemnego
dębu, do którego został podprowadzony, a na nim stał olbrzymi Kamienny Tron
wysadzany srebrem i kryształami. Po jego prawej i lewej stronie znajdowały się
niewielkie fotele obite czerwonym materiałem - miejsca dla doradców
Najwyższego.
Na prawej ścianie mieściły się
wysokie strzeliste okna, a o lewą oparte były proporce zaprzyjaźnionych z
Perhange rodów. Kamienną posadzkę przecinał czerwony dywan, a bo obu jego
stronach stały ławki dla ludzi przychodzących na codzienne audiencje. Sala była
zupełnie pusta.
Lecz po chwili niewielkie drzwi
za tronem otworzyły się i na podeście pojawiła się czarna lektyka niesiona
przez czwórkę mężczyzn.
Oto i on - Lord Edric Stary.
Najwyższy nosił ten przydomek nie
bez przyczyny. Już od młodych lat nękała go choroba, która zupełnie osłabiła
jego ciało. Jego kości były bardzo łamliwe i każdy, najmniejszy ruch groził ich
złamaniem.
Dlatego z łóżka na tron, lub do
wychodka, zawsze był niesiony w lektyce, która była zbudowana w specjalny
sposób, że można było ją włożyć w tron.
Tak właśnie się stało.
Mężczyźni opuścili delikatnie
lektykę na tron, sprawiając, że podstawki weszły w specjalnie wydrążone dziury,
po czym drewnianą pokrywę zdjęto, a uchwyty odłączono.
Galthar przełknął ślinę. Jego
oczom ukazał się władca.
Choć miał tylko pięćdziesiąt parę
lat wyglądał na dwa razy tyle. Jego siwe, cienkie, łamliwe włosy, chude palce,
zapadnięte oczy i ciało topiące się w czarnych futrach sprawiało wrażenie
człowieka słabego.
Jednak prawda była taka, że Lord
Edric choć stary ciałem był bardzo przebiegłym i inteligentnym władcą, a
Galthar już kiedyś się o tym przekonał.
Do Sali zaczęli schodzić się
także Lordowie z Rady Miasta i Rady Północy stacjonujący w Zamku, lub w jego
okolicach.
Niektórzy zaspani, z podkrążonymi
oczami, nie wiedzieli do końca co się dzieje. Inni w pośpiechu zajmowali
miejsca na ławkach czekając na rozwój wydarzeń. Jedno było pewne: Tej nocy
będzie się działo.
- Niedościgniony – rzekł
Najwyższy słabym głosem, kiedy Lordowie zajęli już miejsca. Na jego
pomarszczonej twarzy widniał szeroki uśmiech – Znowu się spotykamy.
Galthar chciał się odgryźć, ale
żadne słowo nie przechodziło mu na myśl.
- W rzeczy samej…- mruknął
- Co się dokładnie stało? – Lord
Edric zwrócił się do strażnika.
Człowiek zawahał się.
- Panie, ten bandyta włamał się
do skarbca – powiedział cicho.
Władca niespodziewanie uniósł
szyję i jęknął z bólu.
- No proszę – mruknął po chwili z
uznaniem – Nie myślałem, że komuś się to uda - Galthar uśmiechnął się nerwowo.
- Ale jednak zawiodłeś, prawda?
Przypomniał sobie o bliźniakach.
- Nie byłem sam – odparł –
Pomagali mi jeszcze tacy dwaj, ale twoi strażnicy…
Kopniak w brzuch od strażnika przerwał jego wypowiedź.
- Tak odpowiadasz władcy? –
warknął strażnik – To prawda, Panie, tamci jednak zdołali zbiec – zwrócił się
do Najwyższego.
Lord Edric zrobił kwaśną minę,
jednak znacząco się tym nie przejął.
Jeden łotr z Gildii w zupełności
mu wystarczył. Galthar był teraz niczym trofeum. Zastępstwem za skradziony
puchar.
W tym momencie usłyszeli dźwięk
otwieranych drzwi.
Obrócił głowę i dostrzegł człowieka, którego nie darzył
sympatią.
Przez czerwony dywan szedł –
ubrany w pełną płytową zbroję – Ser Ellan Trew, Dowódca Straży Miejskiej i
bezpośredni doradca Najwyższego.
Teraz już nic mnie nie
uratuje.
Minął Galthara z obrzydzeniem na
twarzy, po czym zbliżył się do podwyższenia.
- Panie – ukłonił się władcy –
widzę, że mamy niespodziewanego gościa.
- Otóż to, Ser. Jakże raduje się
moje serce na widok tego człowieka w kajdanach.
- Moje niezbyt – rzekł – ściąć go
jak najszybciej.
Żołądek podskoczył Galtharowi do
gardła.
Jednak Najwyższy pokręcił głową.
- Zbyt pochopne decyzje…
Ser Ellan stanął po lewej stronie
Tronu, jednak nie zajął miejsca na fotelu. Stał wyprostowany a prawą rękę
zakutą w żelazo położył na wielkim mieczu przy swoim pasie.
Serce Galthara w odróżnieniu do
serca Lorda Edrica waliło jak oszalałe.
Najwyższy odchrząknął i przemówił swoim nieodłącznym słabym,
łamliwym głosem.
- Kiedy ostatni raz stałeś w tym
miejscu razem z twoimi druhami zostałeś skazany na śmierć – Galthar ponownie
przełknął ślinę . Egzekucja przyprawiała go o dreszcze – Teraz już wiem, że decyzja,
iż nie zostaliście ścięci od razu była błędem. Uciekłeś. Byłeś górą. Miałeś
szanse. Jednak widzę, że nie możesz żyć bez uprzykrzania mi życia. Wróciłeś,
aby jeszcze raz zrobić ze mnie głupca. I Poległeś ponownie…
Milczał ze spuszczoną głową.
- Zostałeś pojmany i jesteś w
moich rękach. Mogę zrobić z tobą wszystko co żywnie mi się podoba i nikt z
twoich mnie za to nie ukarze.
Była to prawda. Nikt oprócz
bliźniaków (skurwieli) nie wiedział o tym, że Niedościgniony powrócił do
Perhange.
- Ser Ellan Trew marzy
w tej chwili tylko o tym, żeby skrócić Cię o głowę. Przyznam szczerze, że sam
chętnie bym to zrobił, jednak… - podniósł chudą rękę do góry, przypominając
wszystkim o swojej chorobie – Zatruwałeś mi życie ze swoimi przyjaciółmi od
lat. Napady, kradzieże, zabójstwa, bunty… Wszystko to przeciw mnie lub
mieszkańcom mojego miasta. Byliście samolubni i egoistyczni. Nic wam było po
tym, że czynicie krzywdy innym, często pozbawiając ludzi dorobków ich życia.
Byliście przesiąknięci złem do szpiku kości, a gdy mieliście już ponieść
konsekwencje w tamten dzień, po prostu uciekliście.
Galthar zrobił kwaśną minę.
Najwyższy – choć używał ogólników -miał stuprocentową rację.
Tłum Lordów gwizdał i buczał,
jednak Dowódca Straży uciszył ich ruchem ręki.
- Więc jeżeli myślisz –
kontynuował władca - że istnieje choć
najmniejsza szansa na to, że po swoim długim, niegodziwym życiu w mieście, w
którym narobiłeś tyle szkód, zniszczyłeś bezpowrotnie setki żyć i marzeń i
naprzykrzyłeś się mi, władcy całego Perhange i okolicznych wiosek, ujdziesz z
życiem, to wiedz… - milczał chwilę – że masz rację.
Galthar podniósł głowę i wytrzeszczył oczy.
Zwątpił przez chwilę, w to co usłyszał, ale chyba musiał
usłyszeć dobrze, bo zdziwiony był nawet Dowódca Straży.
- Panie, to przecież zwykły
robak!
- Ser Ellanie, spokojnie –
wyjąkał Najwyższy – myślę, że możemy lepiej wykorzystać takiego robaka…
- Ale…
Lord Edric uciszył go niemrawym
ruchem dłoni.
- Jesteś robakiem – zwrócił się
ponownie do Galthara – nie myśl, że nie mam cię za takowego. Na równi ze swoimi
kompanami jesteś najpodlejszym z podłych.
Najwyższy chyba nie miał do czynienia z Kastarem i Mathosem…
- Jestem łaskawym władcą –
kontynuował patrząc tym razem na zgromadzonych Lordów – Umiem także myśleć i
zachować chłodny umysł. Wiem, że nie można działać pochopnie. Wiem również, że
nie można kierować się emocjami. Trzeba myśleć – podniósł chudy wskazując na
czoło - Jasnym dla mnie jest to, że śmierć jednego człowieka, o którym
zapomniał świat, niewiele zmieni dla miasta i jego mieszkańców. Myślę, że w tej
chwili potrzeba nam innego działania. Niedościgniony otrzyma szansę.
Galtharowi rozszerzyły się
źrenice.
- A zatem – zwrócił na niego
swoje małe, szare oczy – możesz wybrać pierwszą opcje, którą będzie śmierć.
Postąpisz honorowo i zapłacisz za wszystkie swoje dotychczasowe występki. Ser
Ellan z przyjemnością dokona egzekucji - Galthar nie wątpił w to ani przez
chwilę – wiedz jednak, że będzie to satysfakcjonujące dla nas obu tylko przez
chwilę. Przedstawiam ci więc drugą opcję – wszyscy wstrzymali oddechy - Bądź wolnym i zasiądź w mojej Radzie.
Zmrużył oczy. Nie mógł uwierzyć to co usłyszał.
Co to za podstęp?
Ser Ellan Trew był równie
zdziwiony jak on. Czerwony na twarzy stanął przed Kamiennym Tronem patrząc
Najwyższemu w oczy.
- Panie – rzekł ostrym głosem
wymachując ręką w stronę pojmanego – Ten człowiek to ludzka gnida. Nie można mu
zaufać ani przez moment. To przebrzydły złodziej, który…
- Dziękuje Ci, Lordzie Dowódco –
odparł spokojnie Lord Edric – pozwólmy Niedoścignionemu się wypowiedzieć.
Wszystkie oczy zostały zwrócone na Galthara.
- Co miałbym zrobić w zamian za
miejsce w radzie? – zapytał niepewnie.
Najwyższy uśmiechnął się.
- Potrafisz znakomicie kraść. Na
kłamstwach opierasz całe swoje życie, a w rozbrajaniu mechanizmów nie masz
sobie równych. Jednak za te wszystkie umiejętności nie dostaje się miejsca w
Radzie. Posiadasz jednak coś, co nie tylko pozwoli ci zachować życie, ale
uczyni cię Lordem w jednej chwili.
Galthar był zbity z tropu. Nie
miał pojęcia o jakiej rzeczy mówił Lord Edric. Przez chwilę myślał o złotym
pucharze, który został skradziony przez bliźniaków. On jednak nie był w jego
posiadaniu.
- A więc? – zapytał po raz
ostatni Najwyższy.
Zerknął na wąsatego Dowódcę
Straży, który świdrował go swoimi nerwowymi oczami.
- Co? – zapytał w końcu Galthar.
Nie miał pojęcia o czym mowa – Co mam Ci dać, Panie?
Szare oczy Najwyższego rozbłysły.
Gdy otworzył swe wąskie usta
wydobył się z nich pewniejszy niż zwykle głos.
- Daj mi nazwiska członków
Gildii.
Skoro byłeś u mnie, to ja zajrzałem na twojego bloga. Teraz Galthar ma dylemat - sprzedać kumpli z gildii i ocalić skórę, czy pozostać honorowym i trzymać język za zębami. Nawet jeżeli sypnie kolegów, to nie wiadomo czy władca daruje mu życie, a nawet jeśli, to gildia może zechcieć się na nim zemścić. Chociaż Kastara i Mathosa mógłby sypnąć, ich nie ma co żałować.
OdpowiedzUsuńDołączam twojego bloga do mojej listy uznania na
http://www.smocza-kompania.blogspot.com