Dla kogo są Leworęczni

Denerwują Cię przewidywalne historie, wyidealizowane postacie i świat, w którym zawsze zwycięża dobro?


Masz ochotę na ciekawą powieść, pełną intryg i zaskakujących wątków, napisaną w przystępnym stylu, z ciętym humorem i bez nużących opisów, opartą na wartkiej, dynamicznej fabule?


Żądasz rozwoju akcji, bez długiego czekania i powolnych wstępów?


Jesteś fanem książek typu Władca Pierścieni, Gra o Tron, uwielbiasz sesje D&D, Warhammera, a może po prostu całymi dnia katujesz kompa Skyrimem, czy Wiedźminem?



Ta powieść jest dla Ciebie.

Czym są Leworęczni?

Leworęczni to historia dwóch postaci, których przygody wzajemnie się przeplatają. Choć Arrina – nastoletniego Dziedzica, syna Władcy Miasta – i Galthara – łotra wyjadacza, mistrza włamań po trzydziestce – dzielą tysiące kilometrów, ich losy splatają się i oddziaływają na siebie nawzajem, zmieniając przy okazji sytuację całej krainy. Łączy ich bowiem wspólny cel.


Nie będzie spoilerów, więc zacznij czytać i dowiedz się jaki!

niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 6. - Arrin

 Otworzył oczy i przez chwilę wpatrywał się w kamienny sufit.
- To ten dzień – pomyślał .
Komnata Arrina była przestronna. Przez dwa wysokie okna na przeciwległej do drzwi ścianie wdzierały się promienie porannego słońca. Pokój wydawał się duży, a powodem tego była pustka.
Przy potężnym łóżku z ciemnego drewna stało małe krzesło z oparciem, a także szafka nocna, na której nigdy nic nie leżało. Arrin oprócz koncerza nie posiadał rzeczy osobistych. Dlatego też w pokoju nie było czego trzymać. Wyjątkiem były ubrania. Naprzeciw łóżka stała olbrzymia szafa z ciemnego dębu,  z rzeźbionymi wzorami przedstawiającymi sceny ze świętych ksiąg. Rzucała się w oczy od razy przy wejściu do komnaty. Dziedzic trzymał w niej wszystkie swoje stroje, których akurat mu nie brakowało. Lubił dobrze wyglądać i mieć przy tym szeroki wybór.  Bluzy, koszule, przeszywanice – przeróżne stroje na przeróżne okazje. Dziedzic często otwierał szafę i przeglądał swoje rzeczy. Prawie nigdy nie mógł się zdecydować, który z nich wybrać, przeglądając się w lustrze wbudowanym w zewnętrzne drzwi przez długie chwile.
Żeby komnacie Arrina dodać trochę władczego wyrazu Lord Pretrian kazał zawiesić długie zasłony w barwach ich rodu. Wisiały one na przeciwległej do okien ścianie, zaraz obok drzwi. Mimo podniosłego wyglądu i urozmaicenia wnętrza Arrin ich nie lubił.
- Ojciec, gdyby mógł, wepchnąłby je nawet do wychodka – myślał – jest zakochany we wszelkich przejawach władzy i czystości krwi.
Po chwili rozmyślania Arrin wyskoczył  łóżka. Był tak naładowany pozytywną energią, że wygranie turnieju wydawało mu się proste, niczym splunięcie.
Nucąc skoczną piosenkę otworzył drewniane drzwi szafy, a jego oczom ukazały się stosy ubrań. Przeważały odcienie szarości, granatu i czerni, ale zdarzały się też kolorowe stroje. Niektóre były zawieszone na haczykach inne złożone, układające się w równe stosy.  
W dzień turnieju postawił na wygodny wariant. Wybrał czarną koszulę z bawełny a do tego skórzaną kamizelkę w kolorze sadzy. Na nogi wciągnął brązowe spodnie przepasane ciemnym pasem ze srebrną klamrą. Czarne buty pasowały idealnie.
- Nieźle – powiedział do swojego odbicia w lustrze.
Odwrócił się i chciał wyjść, jednak przy drzwiach o czymś sobie przypomniał. Spojrzał przez ramię. Przez oparcie krzesła przy łóżku był przewieszony koncerz na cienkim pasie.
Arrin przez chwilę bił się z myślami.
- Jest obrzydliwy...
-  Ale Derrowi będzie smutno...
-  Ludzie będą się śmiali...
- Ale Derr zrobił go dla mnie…
Wrócił do krzesła, przypiął koncerz do swojego czarnego pasa i wyszedł, zostawiając komnatę pustą.
Poruszając się korytarzami zamku prawie biegł. Podśpiewywał pod nosem wesołe piosenki. Przechodziły go dreszcze emocji na samą myśl o zbliżającym się turnieju. Już za kilka godzin będzie mógł pokazać miastu swoje umiejętności, tak ciężko szlifowane, przez tak długi czas. Uświetnić występ mogła jeszcze wspaniała, srebrna zbroja.
Wystarczy tylko zachowywać się godnie, tak jak przystało na Dziedzica. Jestem z Najwyższej krwi. Umiem się zachować. Nie będzie problemów.
Myśl o tym, że tak niewiele potrzeba do wystąpienia w wymarzonej zbroi napawała go jeszcze większym optymizmem. Z radością brał każdy kolejny oddech. Długi i powolny. Starał się wykorzystać maksimum z tej chwili.
Ludzie oszaleją jak mnie zobaczą. Dzieciaki z Akademii poczują kto rządzi.
Wyobrażał sobie tłum wiwatujący na jego cześć, kiedy wchodził na arenę. Machając naokoło do wszystkich w ogóle, a zarazem do każdego z osobna.
 On – Dziedzic w srebrnej zbroi. Granatowa peleryna ciągnie się za jego plecami, a przed nim chłopiec. Dziecko z Akademii. Strach w oczach dziecka pobudza tylko chęć Dziedzica do rozmiażdżania. Dziecko modli się o łaskawy los i taki właśnie będzie. On – Honorowy i łaskawy przeprowadzi szybką walkę, bez rozlewu krwi. Nie należy się męczyć, na byle kim.
 To tylko początek zabawy. Pierwszy szczebel na turniejowej drabinie. Dziecko nie będzie najmniejszym problemem. Lecz może być nim Starszy Adept z Akademii. Wysoki, szerokie barki i tarcza. A Dziedzic nie lubi tarcz.
 Ale co to za problem? Tarcza tylko spowalnia. Dejan też miał tarczę i co? Jak skończył? Poległ.
Kolejna walka. Przed Dziedzicem człowiek w zbroi. To mężczyzna. Większy?  Silniejszy? Na pewno nie szybszy i nie zwinniejszy. Sprawia problemy, a on odczuwa zmęczenie. Jednak zmęczenie to nie  oznaka słabości O nie. Pot jest jak magiczna mikstura – Wzmacnia i dodaje sił do kolejnych ataków.
 Uniki, szybkie ciosy. Człowiek pada.
 Kto jest teraz wyżej?
 Myślałeś, że jestem dzieckiem?
Myśleliście, że nie jestem godny bycia Dziedzicem?
O nie.
Niech świat zobaczy kto był więziony w zamku. Kogo zrodziło Tressport. Kto jest ich Wybawicielem. To on - Dziedzic.
 Los człowieka w jego rękach. Klęczy nad nim i w każdej chwili może zrobić z nim co żywnie mu się podoba.
Ta chwila go przepełnia.
 Łaska.
 Łaska  jest tym, co okazuje dobry władca. Oto ja. Dziedzic. Wasz przyszły Najwyższy. Dziękujcie Stwórcy Światów za mnie. Już niedługo…

Myśli Arrina krążyły wokół turnieju i walk przez cały dzień. Podniecenie narastało z każdą  chwilą rozmyślania. Ale pojawiały się także chwile zwątpienia.
A co jak polegnę w pierwszej walce?
Lecz sam po chwili karcił się.
Nie wolno ci tak myśleć! Jesteś Następcą Tronu, Dziedzicem. Dziedzic musi być silny, a takie myśli tylko osłabiają.
Odrzucił więc wszystkie myśli o porażce. Tryumf. To jest to co pozwala osiągać szczyty. Myśl o zwycięstwie pomaga zwyciężać.
         Zwycięstwo - do tego się narodziłem
Śniadanie zjadł szybko, chodził szybko, wszystko robił szybko, tylko  żeby jak najszybciej rozpocząć turniej. Ale czas, jak na złość, nie chciał szybciej biec. Dłużyło mu się niemiłosiernie i miał ochotę zrobić coś co zaspokoiłoby jego głód emocji Dziedzica.
Dziedzic. Podobał mu się ten tytuł. Syn Lorda Atrenisa, czy Syn Najwyższego nie były wystarczająco dźwięczne. Poza tym stawiały go na dalszym planie. A tego nie lubił.
Przyszłość jest tak samo ważna jak teraźniejszość. Teraz rządzi mój ojciec, ale trzeba także zadbać o jak najlepsze zastępstwo
To ja jestem przyszłością tego miasta. Dlatego muszę być najdoskonalszym jak tylko się da. Dla dobra ludzi. Dla dobra miasta. Dla dobra Świata. Przecież opieka nad miastem to wielka odpowiedzialność. I to jeszcze nie nad byle jakim miastem.
Tressport - największe miasto handlowe w Dwurzeczu, nie licząc Stolicy. Najwyższy musi być tutaj bardzo silny. Całe szczęście, że mam taki potencjał.
Już teraz mógłbym sprawować władzę. Z problemami, ale mógłbym. A co dopiero będzie za parę lat? Co będzie jak rozwinę swoją inteligencję, zdobędę doświadczenie, nauczę się retoryki i masy innych rzeczy? Co będzie jak zasiądę na tronie miasta? Nowy władca. Młody, ale łaskawy. Młody, ale mądry. Tak. Byłbym dobrym władcą. Gdyby tylko ojciec…
Urwał myśl. Czy życzył ojcu śmierci?
 Nie – stwierdził -  Nie mogło tak być. Jestem dobrym synem. Dobrzy synowie tak nie postępują. Dobrzy synowie pomagają, uczą się. Dobrzy….
Chwileczkę…
Ale czy ojciec jest dobrym ojcem?
Nie – przyznał w duchu – Ojciec jest samolubnym  egoistą. A jeżeli o mnie chodzi to w ogóle ma mnie gdzieś. Rozmawia tylko o swoich interesach. Dba tylko o swój święty tyłek i o swoje miasto. Tylko on, on, on. Nie jest dobrym ojcem. Gdyby tylko…
Znowu to samo.
Wcale nie chciał śmierci ojca. Był przecież jego przodkiem. Nie, to nie mogło tak być…
Arrin przestraszył się. Czyżby miał skłonności mordercy? Nigdy nie myślał o śmierci ojca, ale ta myśl była niesamowicie intrygująca. Otworzyłaby tyle nowych możliwości i przyspieszyłaby wszystko.
On nie byłby już Dziedzicem. Nie musiałby czekać. Nie musiałby marnować czasu na książki o rządzeniu. Mógłby rządzić od razu. I mogłoby się to stać w każdej chwili. Wystarczyłoby tylko…
Przerwał.
Czy ja naprawdę jestem aż tak zły, żeby życzyć ojcu śmierci? Nie.
Postanowił zapomnieć i nigdy nie wspominać tych rozmyślań. Na szczęście myśli nie wracały.
Znowu zaczął rozmyślać o turnieju. Ta atmosfera. Wiwatujący ludzie. Wrzawa. Wspaniale byłoby wygrać. Uda się. Musi…
Aby uspokoić trochę swoją niecierpliwość postanowił obejrzeć miejsce walki. Wyszedł z zamku i skierował się na błonia. Tego dnia mógł to zrobić. Dostał specjalne pozwolenie od ojca na poruszanie się poza murami zamku, więc niezwłocznie z niego skorzystał.
Kiedy je zobaczył oniemiał. Widywał turniejowe stragany co roku, choć z okna, i zawsze robiły na nim takie same wrażenie. Ogrom. Przepych. Tłum. Te rzeczy nie były często widywane na zamku. Już teraz, koło południa było tam mnóstwo ludzi.
Zszedł uliczką w dół między stragany  zaczął przechadzać się w tłumie.
Był ciekawy świata. A w tym miejscu sporo można się było dowiedzieć. Przyjezdni nie przybywali tylko z okolic. Niektórzy ludzie przyjechali z bardzo daleka, co dziwiło Arrina.
Czy to się opłaca?
Słyszał różne akcenty. Widział różne kolory skóry. Nieznane dotąd słowa.
Wspaniale byłoby się dowiedzieć czegoś więcej o nich. O świecie. Zwiedzić te miejsca. Gdy już będę władcą…
         Można tam było kupić wszystko. Przyprawy ze wschodu. Gorące bułeczki z dżemem wiśniowym. Miecze i toporki. Emaliowane zbroje. Obrzydliwe tarcze. Rzędy straganów były ustawione prostopadle do długiej drogi przecinającej błonia na pół. . Stoisk było tysiące i łatwo byłoby się tutaj zgubić.
Co jakiś czas Arrin widywał dzieciaki biegające między przechodniami. Chłopcy i dziewczynki w kolorowych strojach grały w berka. Jedno dziecko próbowało złapać kolejne, które miało za zadanie gonić następne. Wydawały się szczęśliwe.
Arrin nigdy nie bawił się w tego typu zabawy. Ojciec nigdy nie zapewnił mu towarzystwa w jego wieku. Poza tym był Dziedzicem. Niepotrzebne mu były dziecinne, głupie gry.
Nie zwracając większej uwagi na dzieciaki przechadzał się dalej. Była to swojego rodzaju chwila wolności, która w jego jadłospisie była rarytasem. Dlatego Arrin wykorzystywał każdą chwilę oglądając. Ucząc się.
Jego uwagę przyciągnął nagle jakiś ciekawy zapach. Odwrócił głowę w tym kierunku i postanowił poszukać jego źródła. Nigdy nie czuł go wcześniej. Była to woń jakiejś wschodniej przyprawy połączona z tutejszymi ziołami. Przyspieszył kroku. Minął czerwony namiot kowala, polerował zbroję i zobaczył zapachowe stoisko.
Przed żółtym namiotem wystawione zostały wielkie kotły, z których unosiła się para.  Naokoło zaczęli zbierać się ludzie. Pewnie ich też przyciągnął ta cudowna woń.
Arrin przepchnął się przez tłum i stał teraz zupełnie naprzeciw człowieka przy kotłach. Miał on nieco ciemniejszą skórę od ludzi stąd - była jasnobrązowa. Miał krótkie czarne włosy i rzadkie wąsy, a ubrany był w biały fartuch. Człowiek ten nie wyglądał na kucharza i Arrin wziąłby go prędzej za złodzieja.
Ale widocznie nie każdy jest tym, na kogo wygląda. To była kolejna lekcja.
Widzisz ojcze, jak szybko się uczę? A ty nie chcesz mnie wypuszczać z zamku…
- Drodzy państwo – zaczął ciemnoskóry mężczyzna – To jest Hadehrash. Zapewne przyciągnął was jego zapach - Mówił ze wschodnim akcentem – nic dziwnego. Używamy do tej potrawy wiele przypraw, które niektórych przyprawiają o dreszcze - Wyraźnie było słychać każde wypowiadane R – W moich stronach…
- Chciałbym skosztować potrawy – przerwał zniecierpliwiony Arrin.
- Proszę! – zawołał zaskoczony człowiek – mamy pierwszego kupca. Dwie sztuki srebra chłopcze.
- Nie mam przy sobie pieniędzy.
Ludzie wybuchli śmiechem. Mężczyzna również się uśmiechnął.
- W jaki sposób chcesz zapłacić?
- Jestem Dziedzicem. Powinieneś spełnić każdą moją prośbę.
Kolejny wybuch śmiechu. Ludzie naokoło przecierali oczy. Niektórzy od łez. Inni ze zdziwienia.
- Sprytny pomysł, dziecko – kucharz nie wydawał się już przyjazny – jeżeli nie chcesz płacić, odejdź.
Arrin dopiero po chwili przyznał rację.
 Ludzie muszą zarabiać, więc niedobrze jest dostawać nic za darmo.
Mają z ojcem mnóstwo pieniędzy, a ci ludzie muszą żebrać, lub ciężko pracować.
- Dobrze. Zapłacę – spojrzał na ludzi wokół – Ale później…
Odwrócił się i przecisnął się przez roześmiany tłum. Coraz więcej ludzi zaczęło podchodzić do straganu z potrawą. Przyciągnął ich zapach, śmiech i zachęcające okrzyki ciemnoskórego kucharza.
Skarbiec. To kolejny cel do którego musze się udać. Trzeba mieć przy sobie pieniądze. Zawsze się przydadzą.
Czemu wcześniej o tym nie pomyślałem? To przez rozkojarzenie. Myślę ciągle o turnieju, co przyćmiewa mi racjonalność.
Turniej… Jakby to było wspaniale wygrać. Ojciec w końcu byłby dumny.
Tym razem nikt mi nie przerwie, tak jak ostatnio w lesie. Będę mógł pokazać wszystkim co umie. To już niedługo.
Z takim myśleniem wrócił na ścieżkę. Skręcił w lewo i skierował się z powrotem w stronę zamku. Olbrzymia, ceglana twierdza górowała nad błoniami. Z tej strony było widać tylko sześć wież. Na każdej powiewała flaga. Zamek w Tressport podobał się Arrinowi. Był symbolem władzy, a władza była symbolem siły. Lubił siłę, ponieważ siła pozwala panować. Koło się zamykało.
Ścieżka zmieniła się w brukowaną drogę. Minął strażników przy bramie i przeszedł wzdłuż drogi aż do murów obronnych. Nikt go nie zaczepił.  W zamku było pusto. Prawdopodobnie wszyscy byli teraz na straganach. Możliwe, że ojciec dał służbie wolne na parę godzin. Myśli, że jest łaskawy…
Skarbiec znajdował się w podziemiach, niedaleko wschodniej bramy. Stąd nie było daleko, lecz Arrin biegł. Nie był cierpliwy. Nie lubił czekać, zwłaszcza, kiedy miał coś dostać. A na wspaniale pachnącą potrawę miał wielką ochotę. Przemierzał korytarze w biegu. Minął po drodze dwie sprzątaczki, które jako jedyne nie dostały wolnego. Lecz minął je zbyt szybko, aby mogły go zaczepić.
Jestem niedościgniony.
Szybkość była jego największym atutem. Na turnieju z pewnością się przyda.
W końcu dotarł do kręconych schodów. Przystanął na chwilę, żeby odetchnąć. Oparł ręce o kolana i myślał.
Jak to zrobić? Poprosić o pieniądze? Zabić strażnika?
Nie.
 Czemu ciągle myślę o zabójstwach?
 Czy stałem się zły?
 A może dorosłem już na tyle?
 Czy to cecha dojrzałości?.
 To chyba przez Pitta stajennego. To on rozbudził we mnie negatywne emocje. Muszę nauczyć się zmieniać słabości w atuty. Tak.
Zszedł po cichu po schodach, które prowadziły pod ziemię. Na ścianach nie było pochodni i Arrin nie widział własnych stóp, więc musiał zaufać własnej równowadze i dotykowi. Po chwili jednak przyzwyczaił się do ciemności i dotarł na dół bez problemu.
Nie był to Główny Skarbiec Najwyższego. Był to raczej ten, w którym trzyma się małoznaczące przedmioty i pieniądze, które ktoś podarował na rzecz zamku, lub te, które zostały zdobyte w niewłaściwy sposób. Nawet Arrin nie wiedział gdzie znajduje się Skarbiec Główny. Jego ojciec postarał się, aby był dobrze ukryty i strzeżony, tak aby nikt nigdy niepotrzebnie tam nie zawędrował.
Jedynym strażnikiem, który pilnował skarbca do którego zawędrował, był jeden z oddanych żołnierzy Najwyższego - Stary Greg.
Nie bez powodu to on tutaj był. Starym ludziom przeszkadzają tłumy. Lubią samotność i spokój. To właśnie sprowadza Grega do pilnowania skarbca w podziemiach, gdy na powierzchni panuje radość.
Ojciec zapewne pomyślał, że dzisiaj Skarbiec może mieć słabszą ochronę, przecież nikt nie przyjdzie. A jednak…
Na ścianie była zawieszona pochodnia, a Greg w świetle ognia czytał jakąś księgę. Na szyi miał zawieszony wielki klucz, który otwierał drzwi Skarbca zaraz obok.
Nie zauważył Arrina.
Jestem niewidzialny – pomyślał podekscytowany - Bezszelestny, jak duch.
- Witam – powiedział w końcu Arrin spokojnym głosem
Greg aż podskoczył. Rozejrzał się i dopiero po chwili zauważył chłopca. Jego oczy były zaślepione przez ogień pochodni.
Przyzwyczajony do światła nie widzi w ciemnościach. Czy takich głupców właśnie wybierasz ojcze? Ja bym wybrał lepiej.
- Czego chcesz chłopcze? – rzucił zdenerwowany starzec odkładając książkę na stolik. Wstał.
- Nie mów do mnie w ten sposób – rozkazał – jestem Dziedzicem.
- Och – oczy Grega zalśniły – Paniczu, czym mogę służyć?
Arrin wzdrygnął się, jednak szybko przeszedł do meritum.
- Greg, potrzebuje pieniędzy.
Starzec zmarszczył brwi.
- Niedużo – kontynuował Arrin  -  Otwórz drzwi, proszę. Użyj klucza.
- Nie mogę, Panie, mam…
- Ależ nie możesz pomóc Dziedzicowi? –naciskał - Następcy tronu? Przyszłemu władcy? No dalej – Arrin podszedł do starca – To nie jest trudne. Wsadzasz klucz tutaj – wskazał na dziurkę od klucza.
- Ale…
- Nie wezmę dużo – przysiągł Arrin – potrzebuje pieniędzy na turniej. Mogę iść do ojca prosić jego. Ale myślisz, że będzie zadowolony, kiedy przerwę jego ważne sprawy taką błahostką? Tylko ty możesz mi pomóc.
Greg odetchnął i wstał.
- No dobrze. Garść złota.
- Ty tu rządzisz – powiedział Arrin z uśmiechem.
Starzec przekręcił klucz i otworzył drzwi. Arrin wszedł do skarbca. Jego oczom ukazało się złoto. Monety, puchary, klejnoty, naszyjniki. Górka nie była duża ale i tak zapierała dech w piersiach. Zwłaszcza temu, kto często złota nie widywał.
Spojrzał na Grega. Strażnik patrzył gdzieś w ciemną przestrzeń podenerwowany. Możliwe, że w duchu modlił się, aby nikt w tym momencie nie wszedł do podziemi i nie zobaczył, że nie umie się przeciwstawić czternastolatkowi.
- Rządzi… Jasne – powiedział do siebie Arrin nabierając w kieszenie cztery garście złota.
Podziękował Gregowi rzucając mu złotą monetę.
Szczodrość i łaskawość to przymioty dobrego władcy.
Wyszedł na powierzchnie  i stał przez chwilę na jednym z korytarzy zamku. Nagle spostrzegł Ser Cornella, jego nauczyciela walki. Gruby Dowódca prowadził za soba niewielki oddział Adeptów z Akademii.
- Ser! – zawołał Arrin
Gruby dowódca odwrócił się w jego stronę. Uśmiechnął się.
- Panie, chodź z nami. Będziemy omawiać zasady turnieju.
- To już ta pora?
- Tak. Już niewiele zostało do początku potyczek.
Pot ekscytacji oblał Arrinowi plecy. Kompletnie zapomniał o Gregu, głodzie, ojcu i fantastycznej zbroi.
- Idę.
Szedł na czele z Ser Cornellem. Za nimi chłopcy z Akademii rozmawiali podniesionymi głosami. Arrina to nie dziwiło.
Nie codziennie spotyka się Dziedzica.
Ser Cornell prowadził ich przez labirynty zamku przez parę chwil. Arrin nie odzywał się. Nie miał o co pytać. Wszystkiego dowie się zaraz z ust dowódcy, kiedy będzie omawiał zasady, musi być opanowany, skupiony. Turniej…
Zastanawiał się, co myślą sobie adepci z Akademii. Co musi czuć osoba uczęszczająca na ich codzienne treningi? Czy czują się pewniej od niego? Tego, który pobiera nauki od najlepszych,  jest dopieszczany codziennymi posiłkami najwyższej jakości, nigdy nie jest przemęczony ani zaniedbany? Czy szorstkość i surowość tej szkoły wykształciły coś więcej w jej uczniach? Coś, co pozwoli im stanąć powyżej Dziedzica? Możliwe. Ale żeby coś wyrzeźbić potrzeba dobrego materiału. Możliwe, że w Akademii trafiają się wybitne jednostki będące w stanie przeciwstawić się mu. Ale kto wie. Słabszy dzień, stres, nowe doświadczenia były mankamentami, które mogły pozbawić ich szansy zrównania się z nim.
Dziedzic jest w najwyższej formie. To nie ulega wątpliwości. Nic nie może go powstrzymać. Chyba, że oszustwo…
Przeraził się. Jeżeli coś miałoby się mu stać z powodu oszustwa… Na samą myśl zawładnęła nim wściekłość. Nie mogło być nic gorszego niż nieczyste, niehonorowe zagrywki. Jeżeli coś takiego się stanie pierwsze co zrobi, to poprosi ojca o dyskwalifikacje. Tak nie może być! Tu chodzi o zdrowie i bezpieczeństwo członków turnieju a przede wszystkim jego – Dziedzica. Nie można do tego dopuścić!
Zatrzymali się przed wysokimi dębowymi drzwiami. Arrin znał te drzwi. Prowadziły na dziedziniec, na którym dzień w dzień ćwiczył. Ser Cornell podszedł do drzwi odciągnął zasuwę i otworzył je. Weszli na brukowany plac  i gruby dowódca zaczął ustawiać adeptów Akademii w szeregu.
Ku zdziwieniu Arrina poszło to niezwykle sprawnie. Niekiedy na zamku kazano ustawiać się kucharzom, sprzątaczom i służkom w dwuszeregach. Wtedy proste polecenie wprowadzało wiele zamieszania. Teraz było zupełnie inaczej. Młodzi wojownicy zmieniali pozycje od razu po usłyszeniu rozkazu. Byli wspaniale skoordynowani. Arrin pomyślał, że takiej koordynacji właśnie potrzeba w wojsku.
Na wojnie nie ma nic gorszego od nietrzymania szyku – przypomniała mu się myśl, którą kiedyś przeczytał w jednej z wojennych książek.
Zaczął liczyć szereg chłopców. Naliczył ich trzydziestu dwóch. Byli młodsi od niego o jakieś dwa, trzy lata. Adepci byli różnego wzrostu i różnej postury, mimo to nie przeszkadzało im to mieć idealnie dopasowane stroje. Nie od dziś było wiadomo, że Akademia Wojskowa w Tressport była w świetnej kondycji finansowej i nie szczędzono tam grosza nawet na takie szczegóły. Armia Tressport bazowała właśnie na adeptach z akademii, którzy licznie zasilali jej szeregi. Jednak prawda jest taka, że żołnierz żyje z wojny, a przez ostanie lata miasto żyło w pokoju.
-Kolejno odlicz! - zawołał Ser Cornell, ale Arrin mu przerwał
- Jest ich trzydziestu dwóch
Dowódca spojrzał na niego ze zdziwieniem. Po chwili milczenia odchrząknął i przemówił niskim głosem.
-Adepci! Już niedługo rozpocznie się turniej, w którym wszyscy weźmiecie udział. Zawody będą odbywały się na dwóch arenach. Wy, jak i wszyscy nieletni  będziecie walczyć na tej mniejszej. Zawody dorosłych są przeznaczone dla osobników, którzy skończyli piętnaście lat.
Piętnaście lat?! – znowu pot ekscytacji - Muszę porozmawiać z ojcem. To tylko rok różnicy! On musi się na to zgodzić! Musi pozwolić mi walczyć z dorosłymi!
- Zasady turnieju są raczej proste - kontynuował Ser Cornell – każdy z uczestników losuje przeciwnika, z którym toczy walkę. Zwycięzca przechodzi do kolejnej rundy, w której mierzy się z innym zwycięzcą. Tak aż do wielkiego finału. To samo tyczy się rozgrywek dorosłych. Za wygraną rundę uważa się taką, w której jeden z walczących dobrowolnie podda się. Istnieją także przypadki uparciuchów,  którzy za wszelką cenę nie chcą przyznać się do porażki i chociaż dostają solidnie po dupsku nadal będą próbowali walczyć. W takich przypadkach wygrywa ten, kto powali przeciwnika na ziemię na dłużej niż dziesięć sekund. Jakieś pytania?
Cisza. Chłopcy z Akademii widocznie trenowali też słuchanie.
- Wspaniale. Adepci, dajcie z siebie wszystko.
- Tak-jest-panie-dowódco – krzyknęli jednym tchem.
Ser Cornell już chciał coś powiedzieć, kiedy jeden z chłopców podniósł rękę.
- Tak, słucham chłopcze?
- Ser, w imieniu całej Akademii chcieliśmy powiedzieć parę słów podzięki do Następcy Tronu, Panicza Arrina Atrenisa, Syna Najwyższego.
Arrin nie zdążył ukryć zaskoczenia. Nie często zdarzało się, aby ktoś przemawiał wprost do niego, zwykle, jeżeli w ogóle, mówili przez sługi lub przez jego ojca. Poza tym słowo panicz brzmiało okropnie.
- Ależ proszę – powiedział równie zdziwiony Ser Cornell. Adepci utworzyli dwa równoległe szeregi zostawiając w środku jednego, który przemawiał. Wszyscy odwrócili się twarzą do Dziedzica. Ten, który stał na środku rzekł uroczystym głosem:
- Lordzie Arrinie, my, Adepci Akademii Najemnej Tressport, chcielibyśmy, abyś Ty, syn Tego, który nas gości na tegorocznym turnieju przyjął od nas w ramach wdzięczności ten o to skromny dar – machnął ręką i z szeregu odłączyło się kolejnych dwóch niosąc coś w rękach. Mówca kontynuował – Jest to wyposażenie każdego Adepta Akademii. Koszula z naszywką, kamizelka, prosty hełm oraz plecak. Składamy na twe ręce te skromne, symboliczne dary i liczymy, że nie zapomnisz o nas, o tych, którzy bronią miasta w potrzebie. Mimo, że jesteśmy Szkołą Wojowniczą zawsze będziemy gotowi pomóc Twemu ojcu, Tobie, jak i miastu.
Ukłonił się i wrócił do szeregu. Dwóch pozostałych podeszło do Arrina, uścisnęli mu ręce i wręczyli podarunek. Były to brzydkie, złożone szmaty, których Arrin nigdy w życiu nie miał zamiaru założyć.

Ale były dla niego bardzo ważnym symbolem. Symbolem tego, że ktoś jednak pamiętał o więzionym w zamku Dziedzicu.

3 komentarze:

  1. Pochłonęłam wszystko z zapartym tchem. Jakbym czytała książkę (Boże, dlaczego ja tak pisać nie umiem?!). Nie mogę oczywiście doczekać się ciągu dalszego. Polubiłam nawet Galthara, ale Arrin to po prostu rozpieszczony bachor. Dobra, ojca nie miał zbyt fajnego, ale nie można wszystkich wszystkim usprawiedliwiać.
    Pozdrawiam
    Wilcza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za budujące słowa! Mam nadzieję, że dalsza część Cię nie zawiedzie :)

      Usuń
  2. Prześladuje mnie to miejsce, ciągle w nie trafiam :D. Chyba w końcu muszę usiąść i poczytać.

    Ale od razu mnie coś trafiło. Patrząc na daty publikacji, chciałam powiedzieć "przystopuj trochę, chłopie, bo zaraz cię złapie czas ciemny", a potem uświadomiłam sobie, że po codziennych publikacjach mamy już ponad miesiąc przerwy. Co się stało? Czy jest szansa, że opowieść będzie kontynuowana? Bo biorąc pod uwagę kilka zdań prologu, jakie udało mi się przed chwilą połknąć, i powyższy komentarz, można śmiało rzec: szkoda by było, gdyby nie.

    OdpowiedzUsuń