Otworzył oczy i przez chwilę
wpatrywał się w kamienny sufit.
- To ten dzień – pomyślał .
Komnata Arrina była przestronna.
Przez dwa wysokie okna na przeciwległej do drzwi ścianie wdzierały się
promienie porannego słońca. Pokój wydawał się duży, a powodem tego była pustka.
Przy potężnym łóżku z ciemnego drewna stało małe krzesło z oparciem, a także
szafka nocna, na której nigdy nic nie leżało. Arrin oprócz koncerza nie
posiadał rzeczy osobistych. Dlatego też w pokoju nie było czego trzymać.
Wyjątkiem były ubrania. Naprzeciw łóżka stała olbrzymia szafa z ciemnego dębu, z rzeźbionymi wzorami przedstawiającymi sceny
ze świętych ksiąg. Rzucała się w oczy od razy przy wejściu do komnaty. Dziedzic
trzymał w niej wszystkie swoje stroje, których akurat mu nie brakowało. Lubił
dobrze wyglądać i mieć przy tym szeroki wybór.
Bluzy, koszule, przeszywanice – przeróżne stroje na przeróżne okazje. Dziedzic
często otwierał szafę i przeglądał swoje rzeczy. Prawie nigdy nie mógł się
zdecydować, który z nich wybrać, przeglądając się w lustrze wbudowanym w
zewnętrzne drzwi przez długie chwile.
Żeby komnacie Arrina dodać trochę
władczego wyrazu Lord Pretrian kazał zawiesić długie zasłony w barwach ich
rodu. Wisiały one na przeciwległej do okien ścianie, zaraz obok drzwi. Mimo podniosłego
wyglądu i urozmaicenia wnętrza Arrin ich nie lubił.
- Ojciec, gdyby mógł, wepchnąłby je nawet do wychodka – myślał – jest zakochany we wszelkich przejawach
władzy i czystości krwi.
Po chwili rozmyślania Arrin
wyskoczył łóżka. Był tak naładowany
pozytywną energią, że wygranie turnieju wydawało mu się proste, niczym
splunięcie.
Nucąc skoczną piosenkę otworzył
drewniane drzwi szafy, a jego oczom ukazały się stosy ubrań. Przeważały
odcienie szarości, granatu i czerni, ale zdarzały się też kolorowe stroje.
Niektóre były zawieszone na haczykach inne złożone, układające się w równe
stosy.
W dzień turnieju postawił na
wygodny wariant. Wybrał czarną koszulę z bawełny a do tego skórzaną kamizelkę w
kolorze sadzy. Na nogi wciągnął brązowe spodnie przepasane ciemnym pasem ze
srebrną klamrą. Czarne buty pasowały idealnie.
- Nieźle – powiedział do swojego
odbicia w lustrze.
Odwrócił się i chciał wyjść, jednak przy drzwiach o czymś
sobie przypomniał. Spojrzał przez ramię. Przez oparcie krzesła przy łóżku był
przewieszony koncerz na cienkim pasie.
Arrin przez chwilę bił się z
myślami.
- Jest obrzydliwy...
- Ale Derrowi będzie smutno...
- Ludzie będą się śmiali...
- Ale Derr zrobił go dla mnie…
Wrócił do krzesła, przypiął
koncerz do swojego czarnego pasa i wyszedł, zostawiając komnatę pustą.
Poruszając się korytarzami zamku
prawie biegł. Podśpiewywał pod nosem wesołe piosenki. Przechodziły go dreszcze
emocji na samą myśl o zbliżającym się turnieju. Już za kilka godzin będzie mógł
pokazać miastu swoje umiejętności, tak ciężko szlifowane, przez tak długi czas.
Uświetnić występ mogła jeszcze wspaniała, srebrna zbroja.
Wystarczy tylko zachowywać się godnie, tak jak przystało na Dziedzica.
Jestem z Najwyższej krwi. Umiem się zachować. Nie będzie problemów.
Myśl o tym, że tak niewiele
potrzeba do wystąpienia w wymarzonej zbroi napawała go jeszcze większym
optymizmem. Z radością brał każdy kolejny oddech. Długi i powolny. Starał się
wykorzystać maksimum z tej chwili.
Ludzie oszaleją jak mnie zobaczą. Dzieciaki z Akademii poczują kto
rządzi.
Wyobrażał sobie tłum wiwatujący
na jego cześć, kiedy wchodził na arenę. Machając naokoło do wszystkich w ogóle,
a zarazem do każdego z osobna.
On – Dziedzic w srebrnej zbroi. Granatowa peleryna ciągnie się za jego
plecami, a przed nim chłopiec. Dziecko z Akademii. Strach w oczach dziecka
pobudza tylko chęć Dziedzica do rozmiażdżania. Dziecko modli się o łaskawy los
i taki właśnie będzie. On – Honorowy i łaskawy przeprowadzi szybką walkę, bez
rozlewu krwi. Nie należy się męczyć, na byle kim.
To tylko początek zabawy.
Pierwszy szczebel na turniejowej drabinie. Dziecko nie będzie najmniejszym
problemem. Lecz może być nim Starszy Adept z Akademii. Wysoki, szerokie barki i
tarcza. A Dziedzic nie lubi tarcz.
Ale co to za problem? Tarcza
tylko spowalnia. Dejan też miał tarczę i co? Jak skończył? Poległ.
Kolejna walka. Przed Dziedzicem człowiek w zbroi. To mężczyzna.
Większy? Silniejszy? Na pewno nie
szybszy i nie zwinniejszy. Sprawia problemy, a on odczuwa zmęczenie. Jednak
zmęczenie to nie oznaka słabości O nie. Pot
jest jak magiczna mikstura – Wzmacnia i dodaje sił do kolejnych ataków.
Uniki, szybkie ciosy. Człowiek
pada.
Kto jest teraz wyżej?
Myślałeś, że jestem dzieckiem?
Myśleliście, że nie jestem godny bycia Dziedzicem?
O nie.
Niech świat zobaczy kto był więziony w zamku. Kogo zrodziło Tressport.
Kto jest ich Wybawicielem. To on - Dziedzic.
Los człowieka w jego rękach.
Klęczy nad nim i w każdej chwili może zrobić z nim co żywnie mu się podoba.
Ta chwila go przepełnia.
Łaska.
Łaska jest tym, co okazuje dobry władca. Oto ja.
Dziedzic. Wasz przyszły Najwyższy. Dziękujcie Stwórcy Światów za mnie. Już
niedługo…
Myśli Arrina krążyły wokół
turnieju i walk przez cały dzień. Podniecenie narastało z każdą chwilą rozmyślania. Ale pojawiały się także
chwile zwątpienia.
A co jak polegnę w pierwszej walce?
Lecz sam po chwili karcił się.
Nie wolno ci tak myśleć! Jesteś Następcą Tronu, Dziedzicem. Dziedzic
musi być silny, a takie myśli tylko osłabiają.
Odrzucił więc wszystkie myśli o
porażce. Tryumf. To jest to co
pozwala osiągać szczyty. Myśl o zwycięstwie pomaga zwyciężać.
Zwycięstwo
- do tego się narodziłem
Śniadanie zjadł szybko, chodził
szybko, wszystko robił szybko, tylko
żeby jak najszybciej rozpocząć turniej. Ale czas, jak na złość, nie
chciał szybciej biec. Dłużyło mu się niemiłosiernie i miał ochotę zrobić coś co
zaspokoiłoby jego głód emocji Dziedzica.
Dziedzic. Podobał mu się ten tytuł. Syn Lorda Atrenisa, czy Syn
Najwyższego nie były wystarczająco dźwięczne. Poza tym stawiały go na
dalszym planie. A tego nie lubił.
Przyszłość jest tak samo ważna jak teraźniejszość. Teraz rządzi mój
ojciec, ale trzeba także zadbać o jak najlepsze zastępstwo
To ja jestem przyszłością tego miasta. Dlatego muszę być
najdoskonalszym jak tylko się da. Dla dobra ludzi. Dla dobra miasta. Dla dobra Świata.
Przecież opieka nad miastem to wielka odpowiedzialność. I to jeszcze nie nad byle
jakim miastem.
Tressport - największe miasto handlowe w Dwurzeczu, nie licząc Stolicy.
Najwyższy musi być tutaj bardzo silny. Całe szczęście, że mam taki potencjał.
Już teraz mógłbym sprawować władzę. Z problemami, ale mógłbym. A co
dopiero będzie za parę lat? Co będzie jak rozwinę swoją inteligencję, zdobędę
doświadczenie, nauczę się retoryki i masy innych rzeczy? Co będzie jak zasiądę
na tronie miasta? Nowy władca. Młody, ale łaskawy. Młody, ale mądry. Tak.
Byłbym dobrym władcą. Gdyby tylko ojciec…
Urwał myśl. Czy życzył ojcu
śmierci?
Nie – stwierdził - Nie mogło tak być. Jestem dobrym synem. Dobrzy
synowie tak nie postępują. Dobrzy synowie pomagają, uczą się. Dobrzy….
Chwileczkę…
Ale czy ojciec jest dobrym ojcem?
Nie – przyznał w duchu – Ojciec
jest samolubnym egoistą. A jeżeli o mnie
chodzi to w ogóle ma mnie gdzieś. Rozmawia tylko o swoich interesach. Dba tylko
o swój święty tyłek i o swoje miasto. Tylko on, on, on. Nie jest dobrym ojcem.
Gdyby tylko…
Znowu to samo.
Wcale nie chciał śmierci ojca.
Był przecież jego przodkiem. Nie, to nie mogło tak być…
Arrin przestraszył się. Czyżby
miał skłonności mordercy? Nigdy nie myślał o śmierci ojca, ale ta myśl była
niesamowicie intrygująca. Otworzyłaby tyle nowych możliwości i przyspieszyłaby
wszystko.
On nie byłby już Dziedzicem. Nie
musiałby czekać. Nie musiałby marnować czasu na książki o rządzeniu. Mógłby
rządzić od razu. I mogłoby się to stać w każdej chwili. Wystarczyłoby tylko…
Przerwał.
Czy ja naprawdę jestem aż tak zły, żeby życzyć ojcu śmierci? Nie.
Postanowił zapomnieć i nigdy nie
wspominać tych rozmyślań. Na szczęście myśli nie wracały.
Znowu zaczął rozmyślać o
turnieju. Ta atmosfera. Wiwatujący ludzie. Wrzawa. Wspaniale byłoby wygrać. Uda się. Musi…
Aby uspokoić trochę swoją niecierpliwość
postanowił obejrzeć miejsce walki. Wyszedł z zamku i skierował się na błonia.
Tego dnia mógł to zrobić. Dostał specjalne pozwolenie od ojca na poruszanie się
poza murami zamku, więc niezwłocznie z niego skorzystał.
Kiedy je zobaczył oniemiał. Widywał
turniejowe stragany co roku, choć z okna, i zawsze robiły na nim takie same
wrażenie. Ogrom. Przepych. Tłum. Te rzeczy nie były często widywane na zamku.
Już teraz, koło południa było tam mnóstwo ludzi.
Zszedł uliczką w dół między
stragany zaczął przechadzać się w
tłumie.
Był ciekawy świata. A w tym
miejscu sporo można się było dowiedzieć. Przyjezdni nie przybywali tylko z
okolic. Niektórzy ludzie przyjechali z bardzo daleka, co dziwiło Arrina.
Czy to się opłaca?
Słyszał różne akcenty. Widział różne kolory skóry. Nieznane
dotąd słowa.
Wspaniale byłoby się dowiedzieć czegoś więcej o nich. O świecie.
Zwiedzić te miejsca. Gdy już będę władcą…
Można tam było kupić wszystko. Przyprawy
ze wschodu. Gorące bułeczki z dżemem wiśniowym. Miecze i toporki. Emaliowane
zbroje. Obrzydliwe tarcze. Rzędy straganów były ustawione prostopadle do
długiej drogi przecinającej błonia na pół. . Stoisk było tysiące i łatwo byłoby
się tutaj zgubić.
Co jakiś czas Arrin widywał
dzieciaki biegające między przechodniami. Chłopcy i dziewczynki w kolorowych
strojach grały w berka. Jedno dziecko próbowało złapać kolejne, które miało za
zadanie gonić następne. Wydawały się szczęśliwe.
Arrin nigdy nie bawił się w tego
typu zabawy. Ojciec nigdy nie zapewnił mu towarzystwa w jego wieku. Poza tym
był Dziedzicem. Niepotrzebne mu były dziecinne, głupie gry.
Nie zwracając większej uwagi na
dzieciaki przechadzał się dalej. Była to swojego rodzaju chwila wolności, która
w jego jadłospisie była rarytasem. Dlatego Arrin wykorzystywał każdą chwilę
oglądając. Ucząc się.
Jego uwagę przyciągnął nagle
jakiś ciekawy zapach. Odwrócił głowę w tym kierunku i postanowił poszukać jego źródła.
Nigdy nie czuł go wcześniej. Była to woń jakiejś wschodniej przyprawy połączona
z tutejszymi ziołami. Przyspieszył kroku. Minął czerwony namiot kowala, polerował
zbroję i zobaczył zapachowe stoisko.
Przed żółtym namiotem wystawione
zostały wielkie kotły, z których unosiła się para. Naokoło zaczęli zbierać się ludzie. Pewnie
ich też przyciągnął ta cudowna woń.
Arrin przepchnął się przez tłum i
stał teraz zupełnie naprzeciw człowieka przy kotłach. Miał on nieco ciemniejszą
skórę od ludzi stąd - była jasnobrązowa. Miał krótkie czarne włosy i rzadkie
wąsy, a ubrany był w biały fartuch. Człowiek ten nie wyglądał na kucharza i Arrin
wziąłby go prędzej za złodzieja.
Ale widocznie nie każdy jest tym,
na kogo wygląda. To była kolejna lekcja.
Widzisz ojcze, jak szybko się uczę? A ty nie chcesz mnie wypuszczać z
zamku…
- Drodzy państwo – zaczął
ciemnoskóry mężczyzna – To jest Hadehrash.
Zapewne przyciągnął was jego zapach - Mówił ze wschodnim akcentem – nic
dziwnego. Używamy do tej potrawy wiele przypraw, które niektórych przyprawiają
o dreszcze - Wyraźnie było słychać każde wypowiadane R – W moich stronach…
- Chciałbym skosztować potrawy –
przerwał zniecierpliwiony Arrin.
- Proszę! – zawołał zaskoczony
człowiek – mamy pierwszego kupca. Dwie sztuki srebra chłopcze.
- Nie mam przy sobie pieniędzy.
Ludzie wybuchli śmiechem.
Mężczyzna również się uśmiechnął.
- W jaki sposób chcesz zapłacić?
- Jestem Dziedzicem. Powinieneś
spełnić każdą moją prośbę.
Kolejny wybuch śmiechu. Ludzie
naokoło przecierali oczy. Niektórzy od łez. Inni ze zdziwienia.
- Sprytny pomysł, dziecko – kucharz
nie wydawał się już przyjazny – jeżeli nie chcesz płacić, odejdź.
Arrin dopiero po chwili przyznał
rację.
Ludzie muszą zarabiać, więc
niedobrze jest dostawać nic za darmo.
Mają z ojcem mnóstwo pieniędzy, a
ci ludzie muszą żebrać, lub ciężko pracować.
- Dobrze. Zapłacę – spojrzał na
ludzi wokół – Ale później…
Odwrócił się i przecisnął się
przez roześmiany tłum. Coraz więcej ludzi zaczęło podchodzić do straganu z
potrawą. Przyciągnął ich zapach, śmiech i zachęcające okrzyki ciemnoskórego
kucharza.
Skarbiec. To kolejny cel do którego musze się udać. Trzeba mieć przy
sobie pieniądze. Zawsze się przydadzą.
Czemu wcześniej o tym
nie pomyślałem? To przez rozkojarzenie. Myślę ciągle o turnieju, co przyćmiewa
mi racjonalność.
Turniej… Jakby to było wspaniale wygrać. Ojciec w końcu byłby dumny.
Tym razem nikt mi nie
przerwie, tak jak ostatnio w lesie. Będę mógł pokazać wszystkim co umie. To już
niedługo.
Z takim myśleniem wrócił na
ścieżkę. Skręcił w lewo i skierował się z powrotem w stronę zamku. Olbrzymia, ceglana
twierdza górowała nad błoniami. Z tej strony było widać tylko sześć wież. Na
każdej powiewała flaga. Zamek w Tressport podobał się Arrinowi. Był symbolem
władzy, a władza była symbolem siły. Lubił siłę, ponieważ siła pozwala panować.
Koło się zamykało.
Ścieżka zmieniła się w brukowaną
drogę. Minął strażników przy bramie i przeszedł wzdłuż drogi aż do murów
obronnych. Nikt go nie zaczepił. W zamku
było pusto. Prawdopodobnie wszyscy byli teraz na straganach. Możliwe, że ojciec
dał służbie wolne na parę godzin. Myśli,
że jest łaskawy…
Skarbiec znajdował się w
podziemiach, niedaleko wschodniej bramy. Stąd nie było daleko, lecz Arrin
biegł. Nie był cierpliwy. Nie lubił czekać, zwłaszcza, kiedy miał coś dostać. A
na wspaniale pachnącą potrawę miał wielką ochotę. Przemierzał korytarze w
biegu. Minął po drodze dwie sprzątaczki, które jako jedyne nie dostały wolnego.
Lecz minął je zbyt szybko, aby mogły go zaczepić.
Jestem niedościgniony.
Szybkość była jego największym
atutem. Na turnieju z pewnością się
przyda.
W końcu dotarł do kręconych
schodów. Przystanął na chwilę, żeby odetchnąć. Oparł ręce o kolana i myślał.
Jak to zrobić? Poprosić o pieniądze? Zabić strażnika?
Nie.
Czemu ciągle myślę o
zabójstwach?
Czy stałem się zły?
A może dorosłem już na tyle?
Czy to cecha dojrzałości?.
To chyba przez Pitta stajennego.
To on rozbudził we mnie negatywne emocje. Muszę nauczyć się zmieniać słabości w
atuty. Tak.
Zszedł po cichu po schodach,
które prowadziły pod ziemię. Na ścianach nie było pochodni i Arrin nie widział
własnych stóp, więc musiał zaufać własnej równowadze i dotykowi. Po chwili
jednak przyzwyczaił się do ciemności i dotarł na dół bez problemu.
Nie był to Główny Skarbiec
Najwyższego. Był to raczej ten, w którym trzyma się małoznaczące przedmioty i
pieniądze, które ktoś podarował na rzecz zamku, lub te, które zostały zdobyte w
niewłaściwy sposób. Nawet Arrin nie wiedział gdzie znajduje się Skarbiec
Główny. Jego ojciec postarał się, aby był dobrze ukryty i strzeżony, tak aby
nikt nigdy niepotrzebnie tam nie zawędrował.
Jedynym strażnikiem, który
pilnował skarbca do którego zawędrował, był jeden z oddanych żołnierzy
Najwyższego - Stary Greg.
Nie bez powodu to on tutaj był. Starym
ludziom przeszkadzają tłumy. Lubią samotność i spokój. To właśnie sprowadza
Grega do pilnowania skarbca w podziemiach, gdy na powierzchni panuje radość.
Ojciec zapewne pomyślał, że dzisiaj Skarbiec może mieć słabszą ochronę,
przecież nikt nie przyjdzie. A jednak…
Na ścianie była zawieszona
pochodnia, a Greg w świetle ognia czytał jakąś księgę. Na szyi miał zawieszony
wielki klucz, który otwierał drzwi Skarbca zaraz obok.
Nie zauważył Arrina.
Jestem niewidzialny – pomyślał podekscytowany - Bezszelestny, jak duch.
- Witam – powiedział w końcu
Arrin spokojnym głosem
Greg aż podskoczył. Rozejrzał się
i dopiero po chwili zauważył chłopca. Jego oczy były zaślepione przez ogień
pochodni.
Przyzwyczajony do światła nie widzi w ciemnościach. Czy takich głupców właśnie wybierasz ojcze?
Ja bym wybrał lepiej.
- Czego chcesz chłopcze? – rzucił
zdenerwowany starzec odkładając książkę na stolik. Wstał.
- Nie mów do mnie w ten sposób –
rozkazał – jestem Dziedzicem.
- Och – oczy Grega zalśniły – Paniczu,
czym mogę służyć?
Arrin wzdrygnął się, jednak
szybko przeszedł do meritum.
- Greg, potrzebuje pieniędzy.
Starzec zmarszczył brwi.
- Niedużo – kontynuował
Arrin -
Otwórz drzwi, proszę. Użyj klucza.
- Nie mogę, Panie, mam…
- Ależ nie możesz pomóc
Dziedzicowi? –naciskał - Następcy tronu? Przyszłemu władcy? No dalej – Arrin
podszedł do starca – To nie jest trudne. Wsadzasz klucz tutaj – wskazał na
dziurkę od klucza.
- Ale…
- Nie wezmę dużo – przysiągł
Arrin – potrzebuje pieniędzy na turniej. Mogę iść do ojca prosić jego. Ale
myślisz, że będzie zadowolony, kiedy przerwę jego ważne sprawy taką błahostką?
Tylko ty możesz mi pomóc.
Greg odetchnął i wstał.
- No dobrze. Garść złota.
- Ty tu rządzisz – powiedział
Arrin z uśmiechem.
Starzec przekręcił klucz i
otworzył drzwi. Arrin wszedł do skarbca. Jego oczom ukazało się złoto. Monety,
puchary, klejnoty, naszyjniki. Górka nie była duża ale i tak zapierała dech w
piersiach. Zwłaszcza temu, kto często złota nie widywał.
Spojrzał na Grega. Strażnik patrzył
gdzieś w ciemną przestrzeń podenerwowany. Możliwe, że w duchu modlił się, aby
nikt w tym momencie nie wszedł do podziemi i nie zobaczył, że nie umie się
przeciwstawić czternastolatkowi.
- Rządzi… Jasne – powiedział do
siebie Arrin nabierając w kieszenie cztery garście złota.
Podziękował Gregowi rzucając mu
złotą monetę.
Szczodrość i łaskawość to przymioty dobrego władcy.
Wyszedł na powierzchnie i stał przez chwilę na jednym z korytarzy
zamku. Nagle spostrzegł Ser Cornella, jego nauczyciela walki. Gruby Dowódca
prowadził za soba niewielki oddział Adeptów z Akademii.
- Ser! – zawołał Arrin
Gruby dowódca odwrócił się w jego
stronę. Uśmiechnął się.
- Panie, chodź z nami. Będziemy
omawiać zasady turnieju.
- To już ta pora?
- Tak. Już niewiele zostało do
początku potyczek.
Pot ekscytacji oblał Arrinowi
plecy. Kompletnie zapomniał o Gregu, głodzie, ojcu i fantastycznej zbroi.
- Idę.
Szedł na czele z Ser Cornellem.
Za nimi chłopcy z Akademii rozmawiali podniesionymi głosami. Arrina to nie
dziwiło.
Nie codziennie spotyka się Dziedzica.
Ser Cornell prowadził ich przez
labirynty zamku przez parę chwil. Arrin nie odzywał się. Nie miał o co pytać.
Wszystkiego dowie się zaraz z ust dowódcy, kiedy będzie omawiał zasady, musi
być opanowany, skupiony. Turniej…
Zastanawiał się, co myślą sobie
adepci z Akademii. Co musi czuć osoba uczęszczająca na ich codzienne treningi?
Czy czują się pewniej od niego? Tego, który pobiera nauki od najlepszych, jest dopieszczany codziennymi posiłkami
najwyższej jakości, nigdy nie jest przemęczony ani zaniedbany? Czy szorstkość i
surowość tej szkoły wykształciły coś więcej w jej uczniach? Coś, co pozwoli im
stanąć powyżej Dziedzica? Możliwe. Ale żeby coś wyrzeźbić potrzeba dobrego
materiału. Możliwe, że w Akademii trafiają się wybitne jednostki będące w
stanie przeciwstawić się mu. Ale kto wie. Słabszy dzień, stres, nowe
doświadczenia były mankamentami, które mogły pozbawić ich szansy zrównania się
z nim.
Dziedzic jest w najwyższej formie. To nie ulega wątpliwości. Nic nie
może go powstrzymać. Chyba, że oszustwo…
Przeraził się. Jeżeli coś miałoby
się mu stać z powodu oszustwa… Na samą myśl zawładnęła nim wściekłość. Nie
mogło być nic gorszego niż nieczyste, niehonorowe zagrywki. Jeżeli coś takiego
się stanie pierwsze co zrobi, to poprosi ojca o dyskwalifikacje. Tak nie może
być! Tu chodzi o zdrowie i bezpieczeństwo członków turnieju a przede wszystkim
jego – Dziedzica. Nie można do tego dopuścić!
Zatrzymali się przed wysokimi
dębowymi drzwiami. Arrin znał te drzwi. Prowadziły na dziedziniec, na którym
dzień w dzień ćwiczył. Ser Cornell podszedł do drzwi odciągnął zasuwę i
otworzył je. Weszli na brukowany plac i
gruby dowódca zaczął ustawiać adeptów Akademii w szeregu.
Ku zdziwieniu Arrina poszło to niezwykle
sprawnie. Niekiedy na zamku kazano ustawiać się kucharzom, sprzątaczom i
służkom w dwuszeregach. Wtedy proste polecenie wprowadzało wiele zamieszania.
Teraz było zupełnie inaczej. Młodzi wojownicy zmieniali pozycje od razu po
usłyszeniu rozkazu. Byli wspaniale skoordynowani. Arrin pomyślał, że takiej
koordynacji właśnie potrzeba w wojsku.
Na wojnie nie ma nic gorszego od nietrzymania szyku – przypomniała
mu się myśl, którą kiedyś przeczytał w jednej z wojennych książek.
Zaczął liczyć szereg chłopców. Naliczył ich trzydziestu
dwóch. Byli młodsi od niego o jakieś dwa, trzy lata. Adepci byli różnego
wzrostu i różnej postury, mimo to nie przeszkadzało im to mieć idealnie
dopasowane stroje. Nie od dziś było wiadomo, że Akademia Wojskowa w Tressport była
w świetnej kondycji finansowej i nie szczędzono tam grosza nawet na takie
szczegóły. Armia Tressport bazowała właśnie na adeptach z akademii, którzy
licznie zasilali jej szeregi. Jednak prawda jest taka, że żołnierz żyje z
wojny, a przez ostanie lata miasto żyło w pokoju.
-Kolejno odlicz! - zawołał Ser
Cornell, ale Arrin mu przerwał
- Jest ich trzydziestu dwóch
Dowódca spojrzał na niego ze
zdziwieniem. Po chwili milczenia odchrząknął i przemówił niskim głosem.
-Adepci! Już niedługo rozpocznie
się turniej, w którym wszyscy weźmiecie udział. Zawody będą odbywały się na
dwóch arenach. Wy, jak i wszyscy nieletni
będziecie walczyć na tej mniejszej. Zawody dorosłych są przeznaczone dla
osobników, którzy skończyli piętnaście lat.
Piętnaście lat?! – znowu pot ekscytacji - Muszę porozmawiać z ojcem. To tylko rok różnicy! On musi się na to
zgodzić! Musi pozwolić mi walczyć z dorosłymi!
- Zasady turnieju są raczej
proste - kontynuował Ser Cornell – każdy z uczestników losuje przeciwnika, z
którym toczy walkę. Zwycięzca przechodzi do kolejnej rundy, w której mierzy się
z innym zwycięzcą. Tak aż do wielkiego finału. To samo tyczy się rozgrywek
dorosłych. Za wygraną rundę uważa się taką, w której jeden z walczących
dobrowolnie podda się. Istnieją także przypadki uparciuchów, którzy za wszelką cenę nie chcą przyznać się
do porażki i chociaż dostają solidnie po dupsku nadal będą próbowali walczyć. W
takich przypadkach wygrywa ten, kto powali przeciwnika na ziemię na dłużej niż dziesięć
sekund. Jakieś pytania?
Cisza. Chłopcy z Akademii
widocznie trenowali też słuchanie.
- Wspaniale. Adepci, dajcie z
siebie wszystko.
- Tak-jest-panie-dowódco –
krzyknęli jednym tchem.
Ser Cornell już chciał coś
powiedzieć, kiedy jeden z chłopców podniósł rękę.
- Tak, słucham chłopcze?
- Ser, w imieniu całej Akademii
chcieliśmy powiedzieć parę słów podzięki do Następcy Tronu, Panicza Arrina Atrenisa,
Syna Najwyższego.
Arrin nie zdążył ukryć zaskoczenia. Nie często zdarzało się,
aby ktoś przemawiał wprost do niego, zwykle, jeżeli w ogóle, mówili przez sługi
lub przez jego ojca. Poza tym słowo panicz
brzmiało okropnie.
- Ależ proszę – powiedział równie
zdziwiony Ser Cornell. Adepci utworzyli dwa równoległe szeregi zostawiając w
środku jednego, który przemawiał. Wszyscy odwrócili się twarzą do Dziedzica. Ten,
który stał na środku rzekł uroczystym głosem:
- Lordzie Arrinie, my, Adepci
Akademii Najemnej Tressport, chcielibyśmy, abyś Ty, syn Tego, który nas gości
na tegorocznym turnieju przyjął od nas w ramach wdzięczności ten o to skromny
dar – machnął ręką i z szeregu odłączyło się kolejnych dwóch niosąc coś w
rękach. Mówca kontynuował – Jest to wyposażenie każdego Adepta Akademii.
Koszula z naszywką, kamizelka, prosty hełm oraz plecak. Składamy na twe ręce te
skromne, symboliczne dary i liczymy, że nie zapomnisz o nas, o tych, którzy
bronią miasta w potrzebie. Mimo, że jesteśmy Szkołą Wojowniczą zawsze będziemy
gotowi pomóc Twemu ojcu, Tobie, jak i miastu.
Ukłonił się i wrócił do szeregu.
Dwóch pozostałych podeszło do Arrina, uścisnęli mu ręce i wręczyli podarunek.
Były to brzydkie, złożone szmaty, których Arrin nigdy w życiu nie miał zamiaru
założyć.
Ale były dla niego bardzo ważnym
symbolem. Symbolem tego, że ktoś jednak pamiętał o więzionym w zamku Dziedzicu.
Pochłonęłam wszystko z zapartym tchem. Jakbym czytała książkę (Boże, dlaczego ja tak pisać nie umiem?!). Nie mogę oczywiście doczekać się ciągu dalszego. Polubiłam nawet Galthara, ale Arrin to po prostu rozpieszczony bachor. Dobra, ojca nie miał zbyt fajnego, ale nie można wszystkich wszystkim usprawiedliwiać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wilcza
Bardzo dziękuję za budujące słowa! Mam nadzieję, że dalsza część Cię nie zawiedzie :)
UsuńPrześladuje mnie to miejsce, ciągle w nie trafiam :D. Chyba w końcu muszę usiąść i poczytać.
OdpowiedzUsuńAle od razu mnie coś trafiło. Patrząc na daty publikacji, chciałam powiedzieć "przystopuj trochę, chłopie, bo zaraz cię złapie czas ciemny", a potem uświadomiłam sobie, że po codziennych publikacjach mamy już ponad miesiąc przerwy. Co się stało? Czy jest szansa, że opowieść będzie kontynuowana? Bo biorąc pod uwagę kilka zdań prologu, jakie udało mi się przed chwilą połknąć, i powyższy komentarz, można śmiało rzec: szkoda by było, gdyby nie.